Więzienie kieleckie wybudowano w latach 1826-28. Szybko zapełniło się powstańcami styczniowymi, później zresztą systematycznie przebywali tu ludzie, którzy dążyli do odzyskania przez Polskę Niepodległości. W czasie II Rzeczypospolitej pełniło funkcję karno-śledczą. Po modernizacji obliczone było na 400 miejsc.
5 września 1939 roku Kielce zostały zajęte przez wojska hitlerowskich Niemiec. Już następnego dnia więzienie zapełniło się kolejnymi lokatorami. Niemcy utworzyli w nim obóz przejściowy dla polskich jeńców wojennych. Jednorazowo przebywało tu 5 tysięcy żołnierzy, którzy zapełnili cele, korytarze, podwórze więzienne, wreszcie południowe skrzydło pałacu i plac pomiędzy budynkami. Jeńców stopniowo wywożono do obozów w Rzeszy Niemieckiej. Aż wreszcie 25 października 1939 roku więzienie zostało objęte w posiadanie przez Gestapo. W więzieniu obliczonym na 400 osób przebywało jednorazowo nawet 2 tysiące więźniów. Ścisk panował ogromny. Warunkach sanitarnych nie ma, co wspominać. Więzienna kaplica została zamieniona przez Niemców na izbę tortur. Na bicie zabierano też więźniów do dyżurki strażników oraz do więziennej kancelarii.
Przez to właśnie więzienie przeszło podczas okupacji niemieckiej ok. 16 tysięcy ludzi. Wielu z nich to żołnierze Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych czy wreszcie Batalionów Chłopskich. Wielu zakatowano na miejscu. Wielu wywieziono i rozstrzelano poza miastem. Kiedy zbliżała się Armia Czerwona Niemcy usiłowali część więźniów wywieźć, ale dowieźli ich tylko do Częstochowy. Innych przypuszczalnie wywieźli za Kielce i rozstrzelali. Pozostałych zostawiono w więzieniu, a ci na wolność wydostali się o własnych siłach
12 stycznia 1945 roku ruszyła z przyczółka sandomierskiego sowiecka ofensywa. Po bitwie pod Morawicą 15 stycznia oddziały sowieckie dotarły do Kielc. Skończyła się okupacja niemiecka. Nastał czas niepewności, co dalej. Co przyniesie nowa władza i jej Moskiewscy mocodawcy?
Już 17 stycznia do Kielc dotarła ekipa Siersza I Frontu Ukraińskiego. Siersz? Co za licho? Nazwę tej formacji wymyślił sam Stalin – Smiert Szponom i skrót, Siersz czyli śmierć szpiegom. Kto był dla Stalina szpiegiem? Okazało się bardzo szybko. Oficerowie Siersza nakazali zgłosić się na zebranie pracownikom sądu. Wszyscy oni zostali zatrzymani, a następnie osadzeni w więzieniu przy ul. Zamkowej. I tu ciekawy przykład ciągłości władzy okupacyjnej. Najpierw okupacja niemiecka, a później sowiecka. Dlaczego? Już wyjaśniamy. Przez długi czas Niemcy wpisywali więźniów do polskiej księgi ewidencyjnej. Dopiero w 1943 roku otrzymali księgi niemieckie, ale tą dotychczasową zostawili nie do końca zapisaną. Oficerowie Sowieccy po aresztowaniu pracowników sądowych zarejestrowali ich w tej właśnie księdze – tej częściowo tylko wypełnionej podczas okupacji niemieckiej. Odwrócona została tylko karta. Dziś po latach możemy powiedzieć, że w styczniu 1945 roku na ziemi świętokrzyskiej zmienił się jeno okupant. Los aresztowanych był tragiczny. 3 lutego zmarł w więzieniu Kazimierz Ansjon. Część pozostałych wywieziono do sowieckich lagrów.
Represje sowieckie spod znaku Smiersz nie trwały długo. Ich mordercze obowiązki mieli przejąć nowi czerwoni siepacze spod znaku sierpa i młota. Już 20 stycznia do Kielc przybyły specjalne grupy, które miały stworzyć nowy aparat represji: Urzędy Bezpieczeństwa. Jako siedzibę obrały sobie dotychczasowe katownie Gestapo przy ulicy Paderewskiego. Pierwszym szefem Wojewódzkim UB został Adam Kornhendler-Kornecki. Sowieccy okupanci nie dążyli jednak swoich polskich uczniów dostatecznym zaufaniem. Doradcą ,a raczej wojewódzkim nadzorcą UB został pułkownik Szpilewoj. W początkowym okresie radzieckich doradców mieli także podrzędni urzędnicy. W tym czasie szeregi urzędu zasiliło wielu partyzantów Armii Ludowej – bezkrytycznie oddanych nowemu okupantowi.
Już w pierwszych miesiącach działalność bezpieki przejawiała się w masowych aresztowaniach i prześladowaniach ludzi związanych
z Polskim Państwem Podziemnym i jego wojskiem Armią Krajową. Aresztowani zostali dowódcy oddziałów partyzanckich Armii Krajowej
i Narodowych Sił Zbrojnych znani z okupacji niemieckiej, kiedy z odkrytą przyłbicą walczyli z najeźdźcą. Z uwięzionych w pierwszym okresie, żaden nie prowadził jakiejkolwiek działalności przeciw nowej władzy. Po prostu w pierwszych miesiącach zorganizowanego antykomunistycznego podziemia jeszcze na kielecczyźnie, na dużą oczywiście skalę, nie było.
Tak więc w więzieniu przy ulicy Zamkowej znaleźli się: pułkownik Antoni Żółkiewski „Lin” – dowódca 2 Dywizji AK, kapitan Michał Madziara „Siwy” – szef sztabu tej dywizji , por. Ludwik Wiechuła „Jeleń” – cichociemny, w czasie okupacji niemieckiej dowódca kompanii w 3 pułku AK, razem z „Szarym” rozbijał więzienie w Końskich, bohatersko walczył w podkieleckich Szewcach, Jozef Wiącek „Sowa” – dowódca legendarnego oddziału Jędrusiów , por Konrad Suwalski „Mruk” – oficer 2 pułku piechoty AK, Stanisław Wiącek „Inspektor” – który był jego zastępcą. Obok dowódców siedzieli zwykli żołnierze jak np. Mirosław Żubrowski „Żak”, który wspomina: Aresztowany zostałem w Kielcach w maju 1945 roku i oskarżony o posiadanie broni i próbę obalenia władzy ludowej silą… Zarzut stawiany właściwie każdemu akowcowi”.
Mężczyźni stanowili większość uwięzionych. Nie mogło zabraknąć jednak kobiet – bohaterskich łączniczek, bez których żadna działalność konspiracyjna nie miała szans powodzenia. Na specjalnym oddziale przebywały, więc Zofia Mokrzycka „Zosia”, Zofia Wójcik „Kudłata” czy łączniczka kapitana Siwego Irena Kolarz.
Reasumując: w pierwszych miesiącach 1945 roku w więzieniu znalazło się doborowe owarzystwo żołnierzy walczących podczas okupacji niemieckiej z najeźdźcą. W sumie wiezienie, które przewidziane było na 400 osób momentami mieściło nawet około tysiąca. Codziennością były złe warunki higieniczne i niedożywienie, czyli tak jak za poprzedniego okupanta. Na przesłuchania połączone najczęściej z torturami brano więźniów do siedziby, UB, ale bicie i maltretowanie, odbywało się też w więzieniu. Kapitan Siwy pobity był niemiłosiernie Stanisław Wiącek „Inspektor” zastępca u Jędrusiów tak wspomina metody ubeków „ Najpierw posadzili mnie na nodze odwróconego stołka, potem bili, a wreszcie w czterech podawali sobie jak piłkę pchnięciami luf pepesz. Po tym ostatnim zabiegu miałem złamane cztery żebra i wybite sześć zębów”.
Ale są też tacy ubecy, którzy stosują bardziej wymyślne tortury. Włodzimierz Kołaczkiewicz „Zawisza” żołnierz NSZ wspomina po latach: W czerwcową upalną noc postawili mnie ubranego w ciepłą kufajke i watowane spodnie obok gorącego pieca. Stoję wyprostowany z rękami wyciągniętymi przed siebie i całymi godzinami odpowiadam na pytania, aż w końcu zapominam imienia własnego ojca. Po kilku uderzeniach pałą ożywam. I znowu od początku”.
Więźniów trzymano tak jak za okupacji niemieckiej w środkowym pawilonie. Wyroki śmierci w pierwszym okresie wykonywano na belce wystającej z południowej ściany środkowego pawilonu, od strony parku, ale oczywiście z parku belka ta nie była widoczna. Później miejsce straceń przez powieszenie przeniesiono do zachodniego skrzydła. W sklepieniu jednego z pomieszczeń umieszczono na stałe hak, na którym zawieszano pętlę. Pod hakiem wykuto zapadnię. W kieleckim więzieniu aresztowani byli także rozstrzeliwani. Miało to miejsce w ślepym zaułku pomiędzy południową ścianą więzienia a zewnętrznym murem. Ciała zamordowanych potajemnie grzebano na cmentarzu przy ulicy Zagnańskiem. Od lata 1945 roku egzekucje przeniesiono jednak poza miasto. Wiadomo, że niektóre wykonywano
w lasach koło Zgórska.
O warunkach panujących w wiezieniu, o aresztowanych i o osobach, które należało ostrzec dowiadywała się krążąca wokół więzienia Józefa Brogowska „Barbara” sanitariuszka i łączniczka z oddziału „Szarego”, która za pomocą grypsów kontakt z przebywającą w wiezieniu swoją siostrą.
Tragiczny los aresztowanych zmuszał ich pozostających na wolności kolegów z konspiracji do przeciwdziałania. Wiosną 45 roku działania podziemia niepodległościowego na Kielecczyźnie przybrały na sile. Powstały oddziały leśnie, zaczęły się tworzyć nowe siatki konspiracyjne lub wręcz reaktywowano stare powiązania. Działania partyzantki jak i organizacji konspiracyjnych zmierzały do zapewnienia bezpieczeństwa. Skupiały się, więc na walce z grupami operacyjnymi sił represji, likwidacji zdrajców, agentów
i funkcjonariuszy reżimu. Najważniejszy zadaniem było jednak uwalnianie aresztowanych już kolegów.
Takich akcji było wiele: 10 marca z sandomierskiego więzienia ucieka – przy pomocy z zewnątrz – ponad 100 żołnierzy AK. Miesiąc później z aresztu UB w Jędrzejowie ucieka ok. 30 aresztowanych. Są też jednak akcje nieudane. Pomimo dwukrotnych prób nie udało się opanować więzienia w Pińczowie.
W takich okolicznościach w czerwcu 1945 roku do Wolborza, do przebywającego u swojej żony kapitana Antoniego Hedy „Szarego” dociera porucznik Antoni Świtalski „Marian” jego adiutant. To od niego „Szary” dowiedział się o tragicznym losie swoich dowódców jak
i żołnierzy. Czarę goryczy przelała wiadomość, że UB chcąc dopaść „Szarego” aresztowała jego dwóch braci i szwagra. Heda, który w tym okresie swój udział w pracy konspiracyjnej starał się jedynie ograniczać do stałych kontaktów z organizacją, zmienił zdanie i podjął decyzję o zbrojnym uwolnieniu uwięzionych.
Już na początku lipca „Szary” przyjechał na kielecczyznę i rozpoczął przygotowania do akcji. Porucznik Włodzimierz Dalewski „Szparag”, podkomendny „Szarego”, który w tym czasie służył w jednej z jednostek LWP w Kielcach otrzymał rozkaz rozpoznania sił
w Kielcach. Por Tadeusz Łęcki „Krogulec”, por Zygmunt Bartkowski „Zygmunt” oraz ppor Wacław Borowiec „Niegolewski” otrzymali zadanie przygotowania oddziałów. Uzgodniono, że w akcji wezmą udział dwa oddziały działające w okolicach Radomia. Dowodzili nimi por Stefan Bembiński „Harnaś’ i Henryk Podkowiński „Ostrolot”. Ostatecznie na 3 sierpnia wyznaczono koncentrację wszystkich sił w lasach dalejowskich 5 km od leśniczówki Kruk niedaleko od Suchedniowa.
Na miejscu panował gwar, toczyły się rozmowy między kolegami, którzy nie widzieli się od kilku miesięcy. Z przybywających grup organizowano pododdziały, nad którymi dowództwo objęli oficerowie wyznaczeni przez Szarego. Równocześnie rozpoczęto działania aprowizacyjne i uzupełniano braki w uzbrojeniu poszczególnych żołnierzy, a ci docierali z najdalszych zakątków kraju. Tak wspomina to Eugeniusz Fitas PS „Krater” „Po tzw wyzwoleniu wyjechałem ze Skarżyska na Zachód do Złotoryi. Aż tam dosięgnął mnie zew komendanta „Szarego”. Dowiedziałem się, że jeżeli tylko się zdecyduję – sprawa była dobrowolna – mam się zjawić w swoich rodzinnych stronach, gdzie szykuje się jakaś ważna akcja. Nie wahałem się ani chwili. Komendant „Szary” wzywa trzeba jechać".
Droga innych na koncentrację była krótsza: „Cała nasza starachowicka grupa zebrała się pod Wąchockiem przy kapliczce św Jacka. Dowieziono nam tam broń. Każdy wziął, ile tylko mógł udźwignąć i ruszyliśmy. Czekała nas daleka droga. Do miejsca koncentracji dotarliśmy ogromnie zmęczeni i przemoczeni. Posiadaliśmy, gdzie, kto mógł. – Hipolit Mucha „Kaczor”
Oddziały radomskie dotarły w inny sposób. „ Mój oddział – wspomina por. Stefan Dembiński „Harnaś” – koncentrował się koło Wieniawy, na południowy zachód od Radomia. Na szosie czekały na nas zarekwirowane ciężarówki, do których się załadowaliśmy. Do miejsca uzgodnionego z „Szarym” dotarliśmy bez jednego strzału”.
Problemów nie miał także drugi radomski oddział: „Zebraliśmy się pod wodzą por „Ostrolota” w Mniszku, koło Przysuch skąd pojechaliśmy do gajówki Kruk. Było nas dwudziestu dwóch, umundurowanych i uzbrojonych głównie w broń zdobyczną. Ja miałem niemiecki mundur i polską rogatywkę – tak koncentrację zapamiętał Tadeusz Barszcz „Piorun”.
Prawdopodobnie, jako ostatnia dotarła na miejsce koncentracji Jozefa Brogowska „Barbara”, która przyniosła najświeższe wiadomości z miasta: „Zostałam wysadzona z samochodu na jakimś rozstaju dróg, skąd udałam się pieszo do obozu. Szłam przez las, nie było daleko. Kiedy natrafiłam na pierwsze czujki naszego oddziału, od razu zostałam rozpoznana przez chłopców. Wielu z nich dawno nie widziałam i poczułam się jak dawniej – w domu, w naszym leśnym, partyzanckim domu. Było koło południa. Czas do wieczora spędziłam na pogawędkach, któryś z chłopców miał aparat fotograficzny, robiliśmy, więc pamiątkowe zdjęcia”.
W tym samym czasie miały miejsce także inne działania. Komendant „Szary” po latach tak wspominał: Dzień przed zamierzoną akcją upozorowaliśmy uderzenie na miasteczko Szydłowiec koło Radomia odległe od Kielc o 50 km. Do rana trwała pozorowana próba opanowania miasteczka. W pobliskich lasach rozkładaliśmy miny, które kolejno wybuchały przez cały dzień. Do tego zadania wyznaczyłem „Niegolewskiego”. Tym sposobem zmusiliśmy wojskowy garnizon w Kielcach do opuszczenia miasta. Pociągnęli na obławę. Od samego rana wywożono ich na miejsce wybuchów i tam czesali lasy nikogo nie znajdując”
Samochody wożące wojsko i wracające potem drogą ze Skarżyska do Kielc były także celem innej akcji wynikającej z planu. Na wzniesieniu Baranowska Góra – ostatnie wzniesienie jadąc z Kielc do Skarżyska – dziesięcioosobowy patrol pod dowództwem por Włodzimierza Dalewskiego „Szparag” rekwirował je, aby potem przewieźć oddziały do Kielc. Tak wspomina to Czesław Dzioba „Piżmowicz”: „Większość z nas ubrana była w mundury wojskowe z opaskami o barwach narodowych. Przejeżdżające wozy ciężarowe zatrzymywaliśmy i rekwirowaliśmy. Potem do każdego z nich wsiadało po dwóch naszych Jeden przy szoferze, a drugi na masce
i doprowadzaliśmy samochody w wyznaczone miejsce”. Łącznie zarekwirowano 14 aut należących do różnych instytucji. Zatrzymano kilka samochodów KBW, a także pojazd UB, w którym jechało 4 funkcjonariuszy. Jeden z żołnierzy „Szarego” rozpoznał w jednym
z ubeków tego, który niedawno znęcał się nad rodziną narzeczonej „Niegolewskiego”. Zorganizowano rozprawę sądu polowego, który orzekł dla siepaczy karę śmierci. Wyrok wykonał o godz. 19 pluton egzekucyjny.
Przygotowania do akcji zostały zakończone. Zanim „Szary” dał sygnał do odjazdu, przemówił jeszcze raz do wszystkich oddziałów, po czym wszyscy odśpiewali Jeszcze Polska nie zginęła. Była godzina 21 padł rozkaz przestrzelania broni, a chwilę później oddziały załadowały się na samochody. Zaczęło lekko padać, gdy kolumna ruszyła w kierunku Kielc. O czym myśleli wtedy młodzi obrońcy Niepodległości? Jaka niedaleka przyszłość czaiła się na nich w ciemności…
Zanim kolumna dojechała do Kielc w lasach Zagnańskach nastąpił nieprzewidziany postój. Patrolujący na motocyklu drogę ppor Edward Nazarkiewicz na wysokości Wiśniówki natknął się na przeciągniętą przez drogę linkę. Było to prawdopodobnie dzieło jakiegoś podziemnego oddziału, które niespodziewanie opóźniło wjazd do miasta. Kolumna samochodów o godz 23.30 dotarła dzisiejszą ulicą Warszawską do Rynku. Stamtąd samochody prowadzone przez przewodników zaczęły rozwozić żołnierzy w określone miejsca do określonych działań.
Grupa pod dowództwem „Niegolewskiego” znalazła się na ulicy Sienkiewicza róg z Hipoteczną z zadaniem opanowania Poczty Głównej. Tak wspomina to żołnierz grupy Czesław Dzioba „Piżmowicz”: Do budynku podeszliśmy cicho od tyłu, było nas chyba sześciu, reszta została na ulicy. Przeszliśmy przez jakiś płot zdaje się, że też przez jakiś balkon i znaleźliśmy się na wewnętrznym podwórku. Stało tam dwóch wartowników, którzy zaskoczeni naszym pojawieniem się natychmiast się poddali. Dostaliśmy się do holu poczty, w mgnieniu oka wyłączyliśmy centralkę telefoniczną i zaraz wybiegliśmy na zewnątrz”. Ta grupa zajęła potem pozycję na ulicy Sienkiewicza blokując odsiecz z kierunku dzisiejszego osiedla KSM.
Główne siły wjechały na plac przed katedrą. Najpierw motocykl, a za nim ciężarówki. Wyładunek trwał tylko chwilę. Wszystkie grupy doskonale wiedziały, jakie zadanie im przydzielono. Miejscowi przewodnicy bezbłędnie prowadzili ich na wyznaczone miejsce. Na placu przed katedrą wyładowała się licząca ok. 40 żołnierzy grupa szturmowa, jej dowódcą był porucznik „Szparag”. W skład grupy poza sekcją uderzeniową wchodzili minierzy oraz obsługa piata. „Nasza grupa szturmowa podjechała pod samą katedrę. Z moich kolegów byli w niej: Janusz Sermanowicz „Dyzma”, Janusz Piekarski „Ryś” i Ryszard Morys „Ryś”. No i nasz bezpośredni dowódca plutonowy Wacław Wrembiakowski „Korsarz”. O komendancie Szarym nie mówię, bo jasne, że był z nami – tak zapamiętał tą chwilę Henryk Czech „Śmigły”.
Po rozładunku ciężarówki odjechały dalej. Grupa szturmowa przez plac przykatedralny przeszła w kierunku Więzienia. Mijając Pałac Biskupi wystawiono tam placówkę ubezpieczającą. W jej skład wchodził Kazimierz Hahn ps „Józwa Butrym”, który wspomina: „Zajmowałem stanowisko naprzeciwko pałacu Biskupiego, w którym znajdował się Urząd Wojewódzki, za jednym ze starych drzew, których już teraz nie ma.”
W okolicach katedry rozlokowały się także inne pododdziały z grupy osłonowej, którą dowodził por. Henryk Podkowiński „Ostrolot” Ich zadaniem było ubezpieczenie akcji od strony ulicy Sienkiewicza gdzie miało swoją siedzibę kilka instytucji reżimu komunistycznego i ulicy Wesołej. –Razem z kolegami stałem cały czas na ulicy Wesołej, blokując urząd powiatowej MO. Po rozpoczęciu akcji, żeby funkcjonariuszy od razu zorientować w sytuacji – sypnęliśmy po oknach ogniem. Siedzieli jak trusie nie dając żadnego znaku życia. Więcej już nie strzelaliśmy, szkoda było marnować amunicję.
Po przeciwnej stronie wzgórza katedralnego, rozlokował się liczący ok. 50 żołnierzy pododdział dowodzony przez por. Stefana Bembińskiego „Harnasia”. Jego zadaniem było osłaniać działania od strony Komendy Wojewódzkiej MO z ulicy Wesołej. Zapobiec ewentualnej odsieczy z sowieckich placówek przy ulicy Seminaryjskiej i Śniadeckich oraz blokować wsparcie z koszar 8 pułku KBW i 4 pułku piechoty. Dowódca pododdziału wspomina to zwięźle: -Zadaniem mojej grupy było ubezpieczenie akcji od strony parku. Stanowiska zajęliśmy przy ulicy – dziś Jana Pawła II. Położona jest ona powyżej parku, więc była dobrym punktem obserwacyjnym. Stałem z jedną
z moich grup w centralnym miejscu, bliżej wejścia do parku. Pozostałe grupy naszego oddziału stały dalej, strzegąc pobliskich ulic”.
Po przeciwnej stronie parku ulokował się pododdział porucznika Henryka Wojciechowskiego PS „Sęk”, który liczył około 40 żołnierzy. –Grupa, w której się znalazłem zaległa w parku na klombie kwiatowym, obok tego miejsca, gdzie teraz znajduje się muszla koncertowa. Mieliśmy ze sobą ręczny karabin maszynowy. „Krogulec” pobiegł za Silnicę, płynącą brzegiem parku, i tam z kilkoma kolegami obstawiał wojewódzki urząd bezpieczeństwa i koszary ruskiego garnizonu. – zapamiętał to Hipolit Mucha „Kaczor”.
Na ulicy Paderewskiego kilka budynków o numerach 8,10,12 i 13 przy zbiegu z ulicą Solną zajęte było przez UB w piwnicach tych budynków przetrzymywano i katowano żołnierzy podziemia Niepodległościowego. Dalej pod numerem 24 mieściła się już siedziba tak samo krwawego, sowieckiego NKGB, a pod numerem 47 ulokował się komendant miasta wojsk sowieckich.
Okolica była groźna i należało się z tej strony szczególnie starannie ubezpieczyć. Posterunek, który zajął miejsce obok muszli koncertowej musiał zwracać szczególną uwagę na odsiecz, która mogła nadciągnąć z ulicy Kapitulnej. Dziś w budynku tym znajduje się przedszkole. Wtedy swoją katownię urządzili tam mordercy z powiatowego i miejskiego Urzędu Bezpieczeństwa.
Poza przedstawionymi pododdziałami w akcji brała także udział grupa dowodzona przez Zygmunta Bartkowskiego pseudo „Zygmunt”. Razem z 40 żołnierzami ubezpieczał on przewidywaną trasę odwrotu wszystkich oddziałów. W tej grupie znajdowały się sanitariuszki. Niezawodna „Barbara” była właśnie tam. – Mieliśmy ubezpieczać odwrót, pojechaliśmy, więc dalej. Tam chłopcy zaczęli od razu organizować podwody dla ewentualnych rannych i dla bardziej wycieńczonych więźniów. Jam miałam torbę sanitarną.
Około godziny 23 wszystkie pododdziały znalazły się bez przeszkód na wyznaczonych pozycjach. Miasto pogrążone było w nocnej ciszy. Grupa szturmowa z "Szarym" na czele dociera na ulicę Zamkową. Nic nie zakłóca nocnej ciszy. Żołnierze widzą przed sobą ponury gmach więzienny i zamkniętą bramę. „Szary” krzyknął do strażników „Poddać się jesteśmy żołnierzami Armii Krajowej, przyszliśmy uwolnić naszych uwięzionych ludzi.
Niestety nie poskutkowało. Henryk Czech „Śmigły” przypomina sobie tą chwilę: Usłyszeliśmy głos z wartowni: - Nie poddawać się! Odejdźcie od bramy, będziemy strzelać! Nie pozostawało nic innego jak zdobywać więzienie siłą. „Szary” krzyknął: Chłopcy ognia!
Pierwsze starcie nie przyniosło efektu i do wysadzenia bramy „Szary” postanowił użyć broni ukrywanej jeszcze z czasów okupacji niemieckiej. To był piat, czyli angielska pancerzownica. Po ostrzale z piata brama nadal pozostała zamknięta. Główne zawiasy nie chciały puścić odwaliło tylko kawałek blach, ale przez taką s zczelinę nikt nie mógł się przecisnąć. Trzeba, więc było przygotować nowe ładunki
i założyć je bezpośrednio na bramę. To już zadanie dla minerów. Tym razem udało się. W bramie zrobił się wyłom, ale na tyle duży, że można było przez niego wbiec. Zrobiła to część grupy szturmowej oraz minierzy.
Żołnierze, którzy sforsowali już więzienną bramę zorientowali się, że za nią jest kolejna krata. Niestety także zamknięta. Na szczęście na miejscu są minerzy. Zakładają ładunki i błyskawicznie wycofują się na ulicę chroniąc się przed odłamkami. Zniszczona została ostatnia przeszkoda. Żołnierze dostali się na teren więzienia. Strażnicy jak szczury pochowali się w zakamarkach. I wtedy wynikła dramatyczna sprawa z kluczami, których nigdzie nie było. Dopiero później okazało się, że były ukryte w piwnicy. -Kiedy okazało się, że kluczy nie będzie – do przodu znowu wysunęliśmy się my, minerzy. Zaczęliśmy przywiązywać kostki trotylu do krat – wspomina Jan Pająk „Sęp”
Żołnierze dzielą się na grupy. Jedni biegną do drzwi pawilonu kobiecego. On zostaje sforsowany pierwszy, bo dostępu do niego broniły tylko drewniane drzwi. Potem przyszedł czas na poszczególne cele i na wolność. Po chwili na podwórcu zapanował niesamowity harmider
i bieganina. Cały tłum rozgorączkowanych, nieprzytomnych niewiast skupił się dookoła Szarego śmiejąc się i płacząc ze szczęścia na przemian. W pierwszych chwilach niewiele pomagały perswazje żołnierzy ich prośby. Dopiero dzięki stanowczym rozkazom udało się opanować sytuację. Do uwolnionych kobiet dotarło, że aby tą darowaną wolność zachować należy jak najszybciej uciekać.
Minerzy pod dowództwem „Szparaga” zabrali się teraz do cel męskich. Trzeba było zachować dużą ostrożność, żeby nie ucierpieli uwalniani. Zresztą niektórzy sami próbowali wydostać się na wolność rozbijając drzwi ławami znajdującymi się w celach. Saper Ludwik Wiechuła ps „Jeleń” tak opisuje ostatnie swoje chwile w więzieniu: „Z trzaskiem wylatuje krata na naszym korytarzu. Biegną wzdłuż cel z okrzykiem: Gdzie „Lin”?, Gdzie „Siwy”?, Gdzie siedzi „Jeleń”?. Odpowiadamy im, jak kto może i przez to hałas na korytarzu iw celach robi się coraz większy. Teraz już każdy więzień wykrzykuje, gdzie go należy szukać. Do naszej kraty dopadają minerzy. Poznaję twarz jednego ze swoich podkomendnych. Wołam, aby najpierw wysadzili drzwi w celach śmierci, a my tymczasem będziemy próbowali ławą. Pracujemy ciężko. Nic jednak z tego. Rozleciała się w drzazgi jedna ława. Rozleciała się druga, a my ciągle jesteśmy zamknięci. Zjawia się mój saper. Podaje mi przez kratę ładunek wybuchowy z lontem prochowym oraz zapałki. –Panie poruczniku, nie wypada, żebym ja podpalał ten ładunek, skoro pan tam jest. – powiada. –Szybko, więc przywiązałem ładunek do zamka, założyłem spłonkę z lontem
i przytknąłem zapałkę. Wraz z kolegami rzuciłem się do konta, któryś z nich nakrył się siennikiem…Huk i kurz. Wyskoczyłem na korytarz, a mój saper zawisł mi na szyi.”
Komendant „Szary” stojąc na środku dziedzińca witał się z uwalnianymi oficerami. Kiedy podszedł pułkownik „Lin” można było zauważyć, że był blady i słaby.„Szary” objął go ramieniem i przekazał pod opiekę innym. Już wtedy komendant utykał. Dostał rykoszetem w nogę pod bramą, ale w ferworze walki nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. O czym myślał wtedy dowódca tej spektakularnej akcji: „ Witałem z radością naszych uwolnionych kolegów i koleżanki, a także ludzi ze sztabu NSZ, między innymi kapitana Józefa Wyrwę „Starego”. Nie było jednak wśród uwolnionych moich braci i szwagra…O ich losach miałem się dowiedzieć trochę później od uwolnionych. Na razie jednak akcja jeszcze trwała i to już stanowczo za długo. Była chyba godzina trzecia w nocy, kiedy dałem rozkaz odwrotu. Istniało realne niebezpieczeństwo, iż oddziały przeciwnika wrócą do Kielc, a także ruszą te spacyfikowane przez nas w mieście. Nie udało się już, niestety, otworzyć trzech ostatnich cel. Zabrakło trotylu.”
Uwalniani więźniowie systematycznie opuszczali budynek chcąc jak najszybciej wydostać się z zagrożonego terenu. Jednak przy Szarym pozostali oficerowie i pewna część uwolnionych. Utworzono kolumnę marszową. Na przedzie i na tyle ubezpieczenia. Do kolumny dołączały poszczególne pododdziały blokujące przez cały czas budynki w mieście. Ta grupa wycofała się dzisiejszymi ulicami Jana Pawła II i Wojska Polskiego w kierunku na Wietrznię. Tam skręcono w lewo i szerokim łukiem omijając miasto udano się w kierunku Leszczyn. Tej drogi nie doczekał już płk Lin. Początkowo niesiony był przez uwolnionych więźniów, ale jego stan był poważny. Zanim opuszczono Kielce zmarł. Pozostałych witał radosny świt. Witała wolność.
To nie był jednak koniec żołnierskiej epopei. Kolumna dotarła do wsi Leszczyny. Do wsi gdzie właśnie budziły się kwaterujące tam oddziały Armii Czerwonej. Zygmunt Cielniak pseudo „Cegliński” zapamiętał to tak: „Słynne Leszczyny i w nich Sowieci. Patrząc na nich zastanawiałem się, co mogą myśleć o takiej dziwnej grupie: na przedzie wojskowi, potem grupa cywilów składająca się z uwolnionych więźniów i naszych ludzi bez mundurów, potem znowu wojskowi. Jeżeli miałoby to być wojsko konwojujące więźniów, to czy w taki sposób się ich prowadzi? Nieważne jednak, co myśleli, ważne było, żeby nie dać się przez nich zaskoczyć. Słyszałem jak „Szary” powiedział do „Ostrolota”: Heniek ubezpieczaj mnie! –Z kolei „Ostrolot” zlecił to mnie. Przeszliśmy szczęśliwie. Kiedy weszliśmy na górkę pod Mąchocicami, mieliśmy wreszcie chwilę zasłużonego odpoczynku.
Od tej chwili z głównej grupy poczęły odłączać się grupki więźniów i żołnierzy, którzy stopniowo wsiąkali w teren. Nie wszystkie oddziały, które brały udział w opanowaniu Kielc wyszły jednak z miasta z „Szarym”. Grupa Porucznika Zygmunta Bartkowskiego „Zygmunta”, która pomagała słabszym więźniom nie dogoniła głównej kolumny. W efekcie zmyliła drogę. Część żołnierzy dotarła do Zagnańska, a stamtąd koleją do Skarżyska skąd pochodzili. Reszta drogę tą pokonała pieszo.
O wiele bardziej tragiczne były losy żołnierzy z grupy porucznika Henryka Wojciechowskiego „Sęka”. Im również nie udało się dołączyć do głównych sił wycofali się na ulicę Ogrodową. Tam okazało się, że jeden z żołnierzy Tadeusz Derfel ma złamaną nogę. Postanowił zostać w Kielcach, aby nie utrudniać kolegom odwrotu. Niestety nie znalazł najlepszej kryjówki, bo został aresztowany. Odsiedział w więzieniu sześć lat.
Jeszcze mniej szczęścia miała inna grupa, w której znajdował się Tadeusz Łęcki „Krogulec”. Oddzielili się i doszli aż pod stację
w Sitkówce. Błądzili. Przypadkowo natrafili na dom, w którym kwaterowali sowieci. „Krogulec” padł skoszony serią z automatu. Pozostali z mniejszymi lub większymi perypetiami dotarli do swoich domów w okolicy Starachowic i Iłży.
Czas najwyższy podsumować wydarzenia jakie miały w Kielcach miejsce w nocy z 4 na 5 sierpnia 1945 roku:
- liczące około 200 żołnierzy AK zgrupowanie pod dowództwem kapitana Antoniego Hedy Szarego opanowało miasto.
-za pomocą ładunków wybuchowych uwolniono 354 więzionych przez reżim komunistyczny
-podczas zdobywania więzienia zginął jeden sowiet i jeden funkcjonariusz MO, 7 innych było rannych
-po stronie Podziemia Niepodległościowego straty – jeden zabity i jeden aresztowany – nastąpiły podczas odwrotu, już po zakończeniu bezpośredniej akcji.
Najważniejsze było jednak to, że pokazano nowej władzy funkcjonującej w oparciu o sowieckie bagnety, że ich działania nie są bezkarne, że w dalszym ciągu istnieje Podziemie Niepodległościowe dla żołnierzy, którego najważniejsze są BÓG, HONOR i OJCZYZNA.
Akcja opanowania więzienia w Kielcach dała też społeczeństwu namacalny przykład istnienia sił sprzeciwiających się nowemu okupantowi.
A jak potoczyły się losy bohaterów naszej opowieści.
- jedni jak Ludwik Wiechula „Jeleń” – uwolniony podczas akcji – nie widząc dla siebie miejsca pod czerwoną okupacją przeszli przez zieloną granicę i dostali się na zachód Europy
-inni jak „Harnaś” czy „Ostrolot” postanowili walczyć z bronią w ręku. Miesiąc później w podobnej akcji opanowali więzienie w Radomiu. Większość z nich zginęła w walkach, została zakatowana przez UB lub aresztowana i skazana na wieloletnie wyroki.
-jeszcze inni pod zmienionymi nazwiskami próbowali sobie ułożyć życie. Bardzo często także ich dosięgały zbrodnicze macki UB
A co z ich dowódcą?
Kapitan Antoni Heda „Szary” od czasu akcji w Kielcach ukrywał się. Bezpieka dopadła go wreszcie w Chyloni koło Gdyni gdzie został aresztowany 28 lipca 1948 roku. Po fikcyjnym procesie w styczniu 1950 roku został skazany na karę śmierci, którą później zamieniono na dożywocie. W efekcie w więzieniach odsiedział 8 lat. Pierwsze miesiące po wyroku przebywał właśnie tu w Kieleckim więzieniu na ulicy Zamkowej, które sam rozbijał. Historia zatoczyła koło.
Rozbicie więzienia jest odtwarzane przez SRH „JODŁA” corocznie od 2009 roku w rocznicę przeprowadzenia akcji.