Historia

Paweł Stępień pseudonim „Gryf” wraca do oddziału w maju po wyleczeniu rany, którą odniósł w Zagnańsku, kiedy zginął „Mściciel”. Niemcy nie zapomnieli jednak o oddziale. Pod koniec czerwca nie udało im się rozbić oddziału podczas akcji przeprowadzonej na Światełko, miejsce ich zakwaterowania. W ramach zemsty zabili 20 osób, głównie z Kołomani, z których niektórzy byli związani z konspiracją. To wydarzenie było dla partyzantów ciężkim przeżyciem, wszak dotknęło mieszkańców wsi, która była ich oparciemi ostoją. Należało jak najszybciej podbudować morale oddziału, a najlepszym rozwiązaniem było przeprowadzenie akcji zbrojnej. Po niemieckiej obławie na miejsce kwaterowania oddziału przeniósł się on w lasy niedaleko od Kaniowa. To tam, w dniu 13 lipca, skompletował grupę 27 partyzantów, którzy następnego dnia mieli wyruszyć na zasadzkę. W jej skład, oprócz mającego dowodzić całą akcją „Gryfa”, weszli: ppor. „Narew” (Stefan Świderski), jako dowodzący jednym skrzydłem niewielkiego oddziału, kpr. pchor. „Zapora” (Zenon Zawadzki), jako jego celowniczy rkm browning wz. 28, plut. pchor. /ppor. „Murzyn” (Zygmunt Krotowski), dowodzący drugim skrzydłem, st. strz. „Kruk” (Tadeusz Robak), celowniczy drugiego rkm browning wz. 28 oraz (podaję alfabetycznie wg pseudonimów – przyp I.P.): st. strz. „Bronka” (Bronisława Jóźwik), kpr. pchor. „Czarny” (Zbigniew Gałach), pchor. „Czarny” II (posługiwał się również pseudonimem „Zygmunt” – przyp.I.P. ) (Zygmunt Kominek), „Dąb” (Tadeusz Domagała), „Fenix” (Zdzisław Gola), Józef Garliński, kpr. pchor. „Jemioła” (Tadeusz Skoniecki), „John” (zbiegły z niewoli niemieckiej żołnierz angielski, NN – przyp. I.P.), kpr. „Kochanek” (Mieczysław Koch), „Komorowski” (Władysław Ziental), „Krysia” (Zdzisław Borowiec), „Leśnik” (Marian Kondrak), „Rak” (Zenon Reczyński), „Rymps” (Roman Rudzki), plut. „Skazaniec” (Kazimierz Dziewiór), st. strz. „Sokół” (Kazimierz Jabczuga), „Sokół” II (Jerzy Naleźnik), „Trzmiel” (Jan Palus), plut. „Waga” (Jan Staniec), kpr. „Wichura” (Zygmunt Witkowski), „Wroński” (Eugeniusz Zembal), „Zagończyk” (Mieczysław Sidło) i „Zrąb” (Stanisław Duś). Uzbrojona w dwa rkm-y, parę pm-ów, karabiny, broń krótką i granaty grupa wyruszyła rano 14 lipca 1944 roku w kierunku zaplanowanego miejsca akcji, przy szosie Kielce-Skarżysko. Około 10.00 żołnierze sprawnie przeskoczyli szosę i zajęli stanowiska w gęstym, wysokopiennym lesie po jej prawej stronie. Po drugiej stronie szosy, tej, z której nadeszli, także był las, ale jego skraj był zbyt oddalony od szosy, a kilkaset metrów w prawo, na jego skraju leżała wieś Stara Występa. Stanowiska zajęte przez oddział, z taktycznego punktu widzenia, utrudniały bezpieczny odwrót po akcji, ale stwarzały niezwykle dogodne warunki do przeprowadzenia ataku. Pośrodku ugrupowania miał swoje miejsce dowodzenia „Gryf”. Na prawo od niego zajęła miejsce grupa dowodzona przez ppor. „Narwia” z obsługiwanym przez „Zaporę” rkm-em na prawym skraju. Na lewo, ukryci wśród drzew i zarośli, zalegli żołnierze podchorążego „Murzyna” z rkm-em „Kruka” na lewym skraju. Mniej więcej w połowie odległości między stanowiskiem „Gryfa”, a leżącą po drugiej stronie szosy wsią, na wysokim drzewie, na samym brzegu lasu, zajął stanowisko obserwacyjne „Krysia”, który po zobaczeniu jakichkolwiek Niemców zbliżających się od strony Skarżyska miał dać reszcie sygnał rzucając z drzewa na ziemię białą chustkę. „Gryf” ustalił z nim, że sygnał będzie dany jedynie wtedy, gdy zbliżający się Niemcy będą stanowić siłę nieprzekraczającą możliwości ogniowych niewielkiego oddziału. Szosa od strony Kielc, mimo że po dwóch stronach miała las, była doskonale widoczna na długim dystansie, ponieważ biegła prosto, bez zakrętów, po w miarę równym terenie. Rozpoczęło się oczekiwanie. Po pewnym czasie, w którym leżący w ukryciu żołnierze z niecierpliwością, aż do zmęczenia oczu, wpatrywali się w stanowisko obserwacyjne „Krysi”, z drzewa opadł wolno ku ziemi biały skrawek materiału. Leżący wzdłuż brzegu lasu dopiero po upływie kilku chwil zauważyli wyłaniające się zza zakrętu szosy, zmierzające w ich kierunku, dwie furmanki z ośmioma żandarmami. Przy obydwóch wozach szły, przywiązane do nich, cztery osiodłane pod wierzch konie.  Kiedy furmanki nadjechały na wysokość stanowisk prawej grupy, ppor. „Narew” wezwał Niemców do poddania się. Żandarmi grzecznie podnieśli ręce do góry. Padł rozkaz opuszczenia furmanek. Kiedy poddający się Niemcy stanęli na szosie, „Narew” nie wytrzymał. Przeskoczył rów i ze stenem w dłoni ruszył w ich kierunku. Za nim skoczyło jeszcze paru żołnierzy z jego grupy. Jeden z poddających się żandarmów musiał zauważyć, że „Narew” nie przerepetował broni, błyskawicznie wyciągnął pistolet i strzelił. Podporucznik Świderski padł martwy na szosę, trafiony prosto w serce. Niemcom nie dano szans, mimo że po zastrzeleniu zabójcy „Narwia” reszta wykorzystała sytuację i rzuciła się do ucieczki.. Zostali zastrzeleni wszyscy. W ręce oddziału „Gryfa” wpadły: 1 pm, 6 kb i 3 pistolety. Zamieszanie, zupełnie niepotrzebne, spowodowane porywczością młodego oficera, wydłużyło czas akcji. W tym czasie od strony Kielc pojawiły się dwa samochody osobowe, przynajmniej w jednym jechali uzbrojeni niemieccy żołnierze. Ogniem rkm-u zatrzymał ich „Kruk”, dając kolegom czas na zabranie martwym żandarmom zdobytej broni i wycofanie się z szosy z powrotem do lasu. Kiedy „Kruk” i reszta grupy „Murzyna” starała się powstrzymać ogniem przygotowujących się do ataku, a strzelających dotąd z rowów, w których zalegli, Niemców, od strony Skarżyska wyłoniły się dwa samochody pełne wojska. Pod ogniem rkm-u „Zapory” musiały się zatrzymać, ale Niemcy sprawnie je opuścili i zaczęli rozwijać szyk do natarcia. W tym momencie siły nieprzyjaciela przewyższały już możliwości nawiązania równorzędnej walki przez „Gryfa” i jego żołnierzy. Dowódca wśród gęstniejącej strzelaniny szybko ocenił sytuację i głośnym krzykiem wydał rozkaz: „Wycofywać się na Klonów!” Ostrzeliwując się atakującym z dwóch kierunków szosy Niemcom, żołnierze opuścili stanowiska wzdłuż rowu i zaczęli cofać się w głąb lasu, w kierunku torów kolejowych. Na wybrukowanej granitową kostką jezdni pozostały martwe ciała, ppor. „Narwia” i zastrzelonych przez partyzantów żandarmów. Niemcy na szosie ograniczyli się do strzelania w stronę lasu, ale na przekroczenie rowu i wejście miedzy drzewa nie starczyło im odwagi, mimo że z całą pewnością mieli świadomość swojej przewagi, liczebnej i ogniowej. „Gryf” i jego ludzie doszli tymczasem do brzegu lasu tuż przed linią kolejową, gotowi do jej przekroczenia. Musieli się jednak zatrzymać. Na torach, na wprost nich stał pociąg osobowy pełen niemieckich żołnierzy. Z okien wagonów rozległy się, na szczęście rzadkie, pojedyncze strzały. Odpowiedzieli ogniem. Trzej partyzanci wycofujący się z lewej strony szyku: „Komorowski”, „Leśnik” i „Rymps”, gdy rozległy się strzały z wagonów odbili w lewo, na łąki wsi Występa. Znaleźli się na otwartym terenie, doskonale widoczni przez Niemców stojących z bronią gotową do strzału na szosie. Od ich strzałów padł martwy „Rymps” (Roman Rudzki).  W reszcie grupy, ostrzeliwującej się Niemcom z pociągu, młody, 17-letni „Rak” wpadł w krótkotrwałą panikę krzycząc: „Rany boskie! Teraz już po nas!” Spisaną już po wojnie relację z tej walki Paweł Stępień zatytułował: „Partyzanckie szczęście”. Rzeczywiście wycofującym się partyzantom szczęście dopisywało. Po kilku minutach dość bezładnej strzelaniny pociąg ruszył w stronę Kielc, umożliwiając oddziałowi przekroczenie torów i zapadnięcie w lasy klonowskie. Późnym wieczorem, już o zmroku, wrócono na miejsce walki i z łąki zabrano ciało poległego „Rympsa”. Zwłoki ppor. „Narwia” zabrali Niemcy, ale przekazali je granatowej policji. Policjanci oddali je plut. „Oblęgorowi” (Mikołaj Żołądek). Obydwaj polegli tego dnia żołnierze „Gryfa” zostali pochowani na cmentarzu w Zagnańsku. W lasach klonowskich „Gryf” i jego żołnierze, uczestniczący w zasadzce pod Starą Występą pozostali kilka dni, po czym powrócili do reszty oddziału w okolicy Kaniowa. Oddział „Gryfa” nadal walczył z Niemcami wspomagany przez miejscową ludność, aż wreszcie latem, kiedy nastąpiła mobilizacja sił Armii Krajowej wszedł w skład 4 pułku piechoty Armii Krajowej, jako 4 kompania. W tekście wykorzystano jeden z rozdziałów przygotowywanej monografii dowodzonych przez por. Pawła Stępnia „Gryfa”: Oddziału Dywersyjnego „Perkun” KPN i 4 kompanii 4 ppLeg. AK. Jej autorem jest Ireneusz S. Pietraszek. Akcja została odtworzona przez SRH „JODŁA” podczas widowiska „NA SZLAKU HUBALA” Samsonów 2011.
     Bolączką wszystkich grup partyzanckich był brak broni. W tym przypadku okazało się, że niebywałym pomysłem wykazał się dowódca placówki w Zagnańsku. Był to sierżant Marcin Wiech ps „Mściciel”. Specjalista od skoków na niemieckie pociągi. Zdobytą w ten sposób broń i ekwipunek przekazywał na potrzeby „Gryfa”.
     23 marca 1943 roku „Gryf” wraz z „Wagą”, Jan Staniec, który stał na czele Rejonu Samsonów udali się z Kołomani do Zagnańska. To właśnie tam, 50 metrów od linii kolejowej Warszawa-Kraków i 500 metrów od kościoła w domu, którego właścicielem był Piotr Wójcicki, także związany z konspiracją, mieszkał „Mściciel” wraz z żoną i rocznym synkiem Rysiem. Po zjedzeniu skromnego posiłku wszyscy trzej wyszli z domu mieli zająć się przeniesieniem zdobytej, podczas ostatniego skoku na pociąg, broni. Była godzina 15.30. Szli na przełaj, najkrótszą drogą do wsi Zachełmie, gdzie za cmentarzem miał na nich czekać „Oblęgor”, Michał Żołądek. W czwórkę mieli udać się do Belna w celu zorganizowania transportu broni. Mimo iż znali się jeszcze sprzed wojny, bowiem wszyscy trzej byli zawodowymi podoficerami i służyli w 2 pułku piechoty Legionów, nie rozmawiali przytłoczeni ostatnimi aresztowaniami. Być może ten właśnie nastrój osłabił ich czujność. Nie zauważyli, że od strony drogi Kielce-Radom zbliża sięniebezpieczeństwo. Dziś już zapewne nie dowiemy się cóż to za Niemcy pojawili się na drodze. Hipotezy są, co prawda różne, ale dokumentów potwierdzających brak. Nie to jest zresztą najważniejsze. Niektórzy dopatrują się w całym zdarzeniu zdrady, ale… Nietrudno dociec, dlaczego Niemcy zainteresowali się trójką mężczyzn. Ich ubiór w znacznym stopniu wskazywał, że są związani z wojskiem, a w tamtych czasach było to jednoznaczne z wyrokiem śmierci.
     Od chwili zatrzymania Niemieckiego samochodu sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Krzyk „Halt! Hande hoch!” zelektryzował konspiratorów. Padły pierwsze strzały. Pomimo, że odległość wynosiła ponad 100 metrów i dawała szansę na ucieczkę „Gryf” podjął decyzję: Bronimy się! Przyklękli. Wyszarpali pistolety, które poza granatami były ich jedynym uzbrojeniem. Rozpoczęła się nierówna walka. „Mściciel” nagle krzyknął: Paweł ja umieram! Jego pierwszego dosięgły niemieckie kule. Miał strzaskaną kość udową i rozerwany brzuch. Zanim którykolwiek z przyjaciół zdążył zareagować „Mściciel” wyciągnął granat i sam zakończył swoje życie. Walka jednak trwała nadal. Jeszcze nie opadł kurz, a kolejna niemiecka kula trafiła do celu. Tym razem dostał „Gryf”. Trafiony w pierś upadł krzycząc: „Waga ratuj się, jestem rany!” Ten ostatni nie myślał jednak o sobie, ale o swoim przełożonym i koledze zarazem. Wydobył granat i cisnął go w kierunku Niemców. To samo zrobił „Gryf”. To na chwilę ostudziło bojowy zapał Niemców, konspiratorom dało szansę na odskok. Postanowili się rozłączyć i uciekać na własną rękę. Na szczęście obu się to udało.Na placu pozostali jedynie Niemcy i ciało „Mściciela”.            Okupanci za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć, kogo zabili, a to mogło być powodem kolejnych nieszczęść. W podobnych sytuacjach w społeczeństwie wyzwalały się jednak kolejne pokłady solidarności. Młody chłopak z miejscowości Małe Chrusty zobaczywszy, kim jest zabity pobiegł do domu, w którym została żona „Mściciela” i powiedział jej o wszystkim. O czym myślała wtedy tak nagle owdowiała kobieta? Prawdopodobnie jak każda matka, o dziecku. Przy pomocy miejscowych przyjaciół zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i udała się na stację Zagnańsk i wyjechała razem z dzieckiem. Kazimiera Wiechowa najpierw dotarła do swoich rodziców do Klimontowa, a następnie ukrywała się u swojej siostry w Ostrowcu Świętokrzyskim.Jej ucieczka nastąpiła prawdopodobnie w ostatniej chwili, bowiem niedługo później Niemcy wpadli do jej domu. Dowiedzieli się od jakiegoś mało rozsądnego Polaka, albo może po prostu głupiego Polaka, kim był zabity. Na szczęście to niemieckie uderzenie nie przyniosło już kolejnych strat.
      Dziś niewielu mieszkańców tej ziemi pamięta o „Mścicielu” czyżby, więc jego śmierć była daremną? Kończąc tą opowieść powiem tylko, że pomimo tragedii mieszkający tu bracia „Mściciela”: Józef, pseudonim „Przepiórka” i Stanisław, pseudonim „Młot” razem z innymi konspiratorami zajęli się karabinami, które były celem wyprawy „Mściciela”. To świadczy o tym, jak broń była dla organizacji cenna. Bracia pamiętali jednak o poległym. Prawie dwa tygodnie po przedstawianych zdarzeniach „Mściciel” został nocą złożony do trumny i pochowany na cmentarzu w Zagnańsku. A „Waga” i „Gryf”? Ten pierwszy wyszedł z opresji cało i w dalszym ciągu działał w konspiracji. „Gryf” leczył się aż do maja. Wtedy wrócił na partyzancką ścieżkę.
Akcja odtworzona przez SRH "JODŁA" podczas widowiska "NA SZLAKU HUBALA" Samsonów 2011.
     Nastał dzień 9 marca 1943 roku. Tego dnia w Samsonowie pojawili się Niemcy poszukujący… niewolników. Tak, szukali taniej siły roboczej, która mogłaby pracować za grosze w niemieckich zakładach produkujących na potrzeby wojska. Pracujących w niemieckich gospodarstwach rolnych, w których brakowało rąk do pracy, bowiem mężczyźni od dawna byli na froncie. Aresztowano mieszkańców Zagnańska, Janaszowa, Samsonowa. Na koniec niemiecka ekspedycja dotarła do Szałasu. Wśród aresztowanych były też osoby związane z konspiracją, ale w obliczu takiej tragedii nie to było najważniejsze. Należało za wszelką cenę uwolnić aresztowanych.
     Wiadomość o aresztowaniach bardzo szybko dotarła do oddziału „Gryfa”. Ogłoszono alarm. Padł rozkaz odbicia aresztowanych. Zasadzkę urządzono na górze Brusznia przy szosie Samsonów –Odrowąż. Tędy musieli wracać Niemcy z aresztowanymi.Partyzanci podpiłowali rosnące obok drogi drzewo, które miało służyć do zablokowania drogi.Gdzieś po godzinie najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli wracające od strony Szałasu samochody. „Gryf” wydał rozkaz przewrócenia podciętego drzewa. Drzewo jednak nie w pełni zatarasowało drogę. Pierwszy samochód próbuje go ominąć. Nie reaguje na okrzyki partyzantów. Wreszcie z obu stron padają strzały. Partyzanci strzelają tylko do samochodu z Niemcami. Karnie wypełniają rozkazy, aby nie strzelać do auta z aresztowanymi. Partyzanci otaczają ze wszystkich stron Niemców ci zaś widząc, że nie mają szansy poddają się. Partyzanci zabierają im broń. Na placu pozostaje jedynie nieruchome ciało niemieckiego podoficera. To Robert Koch.
     Aresztowani z radością zeskakują z auta. Wiedzą, że zostaną w domach. Uratowali ich przecież ich leśni, ich chłopcy, z których wielu znają. Nie ma jednak czasu na czułości i podziękowania. W każdej chwil może się pojawić jakiś oddział niemiecki, a wtedy słabo uzbrojony oddział partyzancki nie miałby szans. Po odejściu partyzantów Niemcy odjechali w kierunku Kielc. Po drodze zatrzymując się jedynie przy posterunku policji w Samsonowie, gdzie rozkazali policjantowi Dulębie, aby o całym zajściu poinformował komendę w Kielcach. Franciszek Dulęba, mimo iż był policjantem od dawna współpracował z ruchem oporu. To on po całej akcji ostrzegł wszystkich, że Niemcy tak łatwo nie darują swojej porażki. Niestety miał rację.
     Następnego dnia, 10 marca, Niemcy znów pojawili się z Samsonowie. Zatrzymali się przed posterunkiem policji, z którego wyciągnięto Franciszka Dulębę. Stanął pod ścianą. Po chwili przyprowadzono Antoniego Czernichowskiego. Zajął miejsce obok. Niedługo później pod ścianą znalazły się także Aniela Frydrych oraz Czesława Jasińska, żona sekretarza gminy. Tą ostatnią przyprowadzono z dwoma córkami 18-letnią Basią i 20-letnią Danusią. Kiedy wszyscy znaleźli się pod ścianą na wprost wycelowanych karabinów kobiety zaczęły krzyczeć, że są niewinne i błagać o darowanie życia. Nic to jednak nie dało. Niemcy wykonując rozkazy funkcjonariuszy Gestapo odprowadzili aresztowanych na bok. Wszyscy zginęli. Niemcy kazali ich pochować w jednej mogile obok posterunku policji. Mieszkańcy Samsonowa byli pod wrażeniem okrucieństwa Niemców. Jeden ze starszych mieszkańców Samsonowa, Franciszek Palus, – który mieszkał niedaleko od posterunku i widział tę egzekucję, nie wytrzymał psychicznie i następnego dnia odebrał sobie życie.
Akcja została odtworzona przez SRH "JODŁA" podczas widowiska "NA SZLAKU HUBALA" Samsonów 2010
GENEZA ODDZIAŁU
W pierwszym okresie okupacji w całym kraju nastąpił prawdziwy wysyp organizacji
konspiracyjnych, które później zostały scalone z Armią Krajową. Jedną z takich właśnie organizacji
była Kadra Polski Niepodległej. Zapisała ona chlubną kartę w historii ziemi samsonowskiej.
Jest wiosna 1940 roku. W Niedzielę Palmową, do Samsonowa przyjechał z Warszawy major
Wacław Kania. Przyjechał do swoich kuzynów, Antoniego i Stanisława Fertów, zamieszkałych w
Umrze. To dzięki ich kontaktom na terenie gminy Samsonów, w krótkim czasie, powstała prężna
organizacja. Na czele Rejonu Samsonów stał Jan Staniec ps.”Waga”, Rejonem Ćmińsk dowodził
Tadeusz Polanowski „Orzeł”, Rejonem Umer i Światełek – porucznik Stanisław Popiołek „Kurz”, a
rejonem Szałas – Stanisław Duś „Zrąb”. Wszystkie placówki wchodziły w skład V Okręgu Kadry Polski
Niepodległej, którego pierwszym komendantem został porucznik Zdzisław Jaworski ps. „Mieczysław”,
mieszkający wtedy wraz z rodziną w Janaszowie.
Na komendanta dywersji organizacji mianowany został zdolny i odważny, pochodzący z
Kołomani, Paweł Stępień „Gryf”. Wybór okazał się trafny. Grupa dywersyjna poczynała sobie coraz
śmielej, Już w listopadzie 1940 roku w ciągu jednej nocy jej członkowie zerwali wszystkie rogowskazy.
Tak proste działanie utrudniło Niemcom skuteczne poruszanie się po okupowanych terenach.
Oddział „Gryfa” nadal walczył z Niemcami wspomagany przez miejscową ludność. To dzięki nim
przetrwał, aż do lata 1944 roku, kiedy to nastąpiła mobilizacja sił Armii Krajowej. Przed akcją „Burza”
oddział dowodzony przez „Gryfa” wszedł w skład 4 pułku piechoty Armii Krajowej, jako 4 kompania.
Po zakończeniu wojny władze komunistyczne nie zamierzały uznać wysiłku zbrojnego AK i
żołnierzy „Gryfa”. Wielu z nich było przez UB prześladowanych i więzionych w kazamatach tylko za
to, że chcieli Polski Wolnej i Niepodległej. Sam „Gryf” był dwukrotnie więziony przez bezpiekę, zmarł
20 października 1968 roku we Wrocławiu i tam spoczywają jego prochy.