5 września wieczorem Niemcy weszli do Kielc, zachowując jednak dużą ostrożność liczyli się, bowiem z dalszą zaciętą walką. Miasto nie było jednak bronione. Nie znaczyło to jednak, że okupanci mogli czuć się bezpiecznie. Już w następnej nocy polska kompania piechoty pod dowództwem por. Rukścińskiego, której żołnierze zostali dodatkowo wyposażeni w butelki zapalające wdarła się do miasta, na terenie dzisiejszego osiedla Szydłówek. Zaatakowali znajdującą się tam kolumnę czołgów i wozów pancernych. To był ostatni akord walk obronnych w Kielcach.
     Warto jeszcze wspomnieć, że 10 września Kielce były wizytowane przez wodza i kanclerza III Rzeszy Niemieckiej Adolfa Hitlera, który odbywał swoją podróż inspekcyjną. Po inspekcji Hitler odleciał samolotem z lotniska w Masłowie do swojej kwatery polowej pod Opolem.
     Niemcy po wkroczeniu do Kielc zajęli budynki instalując w nich własną administrację. Brutalność, jaką okazali przy zajmowaniu Kielc przygniotła mieszkańców. Zdobywcy miasta – 15 Korpus Armijny – wyróżnił się wtedy szeregiem zbrodni na ludności cywilnej. Już 5 września na Cegielni rozstrzelano 6 osób. Na polach za Koszarką zamordowano 4 kolejnych, na Malikowie 9. Szóstego września na dziedzińcu magistratu dokonano egzekucji 7 osób. Takich ofiar było więcej. Ginęli uchodźcy, a także bezbronni ludzie. Na ulicy Focha zastrzelono dwoje staruszków.
     Niemieckie siły okupacyjne były rozbudowane. Na ulicy Leśnej kwaterował 305 Batalion 22 Pułku Policji, który był przeznaczony do działań antypartyzanckich. W zbrodniczych działaniach wsławił się także 62 Pluton Zmotoryzowany pod dowództwem Alberta Schustera.
Bardzo ważną rolę pełniła niemiecka żandarmeria. Najbardziej znanym z okrucieństwa dowódcą tej formacji był Gerulf Mayer, odpowiedzialny między innymi za pacyfikację Michniowa i Skałki Polskiej. Szczególną rolę w inspirowaniu aktów terroru odegrała policja bezpieczeństwa, a zwłaszcza jej IV Wydział – Tajna Policja Państwowa –Geheime Staatspolizei – Gestapo.
     Centralnym miejscem zamieszkania Niemców były okolice ulicy Focha (dzisiejsza Paderewskiego), gdzie stworzono namiastkę dzielnicy niemieckiej. Niedaleko w parku znajdowała się nawet szkoła Hitlerjugen. Pomimo olbrzymiej przewagi niemieckiej w Kielcach, tak jak
w wielu innych miastach powstawały zalążki konspiracji. Jako pierwsza powstała Organizacja Orła Białego na czele, której stał zresztą
prezydent Kielc, Stefan Artwiński. Bardzo szybko organizacja podporządkowała się Służbie Zwycięstwu Polsce, która zmieniła później nazwę na Związek Walki Zbrojnej i Wreszcie Armię Krajową.
     Niemcy zdawali sobie sprawę, że społeczeństwo polskie będzie wałczyło o własną wolność. Dlatego już przed wojną zainstalowali tu swoją agenturę, która do historii przeszła, jako V Kolumna. Wsławili się tą działalnością rodziny Rommlów i Mauwów. To takie rodziny ,niemieckiego pochodzenia, znając miejscową ludność tworzyły trzon niemieckiego aparatu bezpieczeństwa kierując siatkami agentów. Oni działali z odkrytą przyłbicą, ale podlegali im inni, o których nikt nie wiedział, że pracują dla Niemców zdradzając Polaków.
     Jeszcze przed wojną na ziemi kieleckiej osiedlił się Franz Wittek. Podawał się za Chorwata, ale tak naprawdę jego życiorys owiany jest tajemnicą. Chwalił się, że zjeździł cały świat. W Polsce pomieszkiwał w różnych miejscach spełniając zapewne tajne zadania swoich niemieckich mocodawców. Wreszcie na dłużej osiadł w Mirocicach koło Nowej Słupi. Nie pracował nigdzie, ale  udzielał się, jako społecznik. Pomagał wszystkim chętnym zdobywając dużą popularność i nawiązując nowe znajomości. To właśnie ten człowiek zajmował się tworzeniem z chętnych pierwszej organizacji konspiracyjnej - Organizacji Orła Białego. Robił to nie tylko na terenie gminy Nowa Słupia, ale głównie w Skarżysku Kamiennej. Wielu z nich zostało później aresztowanych przez Gestapo. To pierwsze ofiary Wittka. Latem 1940 przez ziemie kielecką przeszła olbrzymia fala aresztowań. Lasy koło Dymin, na Wiśniówce i na kieleckim Stadionie to miejsca masowych egzekucji. Największa miała jednak miejsce 29 czerwca, 1940 kiedy to w Brzasku koło Skarżyska rozstrzelano 760 osób. To była największa zbiorowa egzekucja ludności cywilnej na kielecczyźnie.
     Już wtedy organizacje niepodległościowe podejrzewały, że z tragedią jest związany Wittek. Ale niestety od podejrzeń do pewności daleka droga. A Wittek potrzebował ludzi takich jak on. Potrzebował nie tyle ludzi, co informacji o organizacjach niepodległościowych. Był, więc jedną ze sprężyn utworzenia w Kielcach szkoły agentów Gestapo. Zajęcia odbywały się w jednym z budynków na terenie zakładów Granat. W pierwszej grupie szkolono około 15 osób. AK bardzo szybko dowiedziała się o swoistym pomyśle edukacyjnym Wittka i jak najszybciej postanowiła położyć jej kres. Specjalna grupa zaatakowała agentów udających się na szkolenie. Nikt, co prawda nie zginął, ale zahamowało to proces szkolenia. Niestety z biegiem czasu coraz więcej nierozpoznanych agentów zaczęło wnikać w szeregi organizacji konspiracyjnych, będąc powodem coraz większej ilości aresztowań.
     Jesienią 1940 roku te podejrzenia zostały potwierdzone, rozpoczęto polowanie na Szpicbródkę, tak bowiem określano Wittka.
Próbowano wypchnąć go z wagonu kolejki wąskotorowej, robotnik leśny chcąc się zemścić za wymordowanie jego rodziny rzucił się na agenta z siekierą, Jan Kosiński „Jacek” zorganizował za pomocą podległych sobie żołnierzy zasadzkę na Wittka w Jeziorku, niedaleko od miejsca zamieszkania. Niestety niedoświadczenie zamachowców oraz niespodziewane nadejście odsieczy uratowały agenta. Kolejną próbę zamachu podjął Stanisław Mikołajczyk ps „Halban”, „Harpun” który jako wtyczka AK pracował w policji granatowej. Miał otruć agenta. Niestety nie udało się… Pod dowództwem „Halbana miano przeprowadzić także kolejną akcję. Niestety jej wykonawcy,
z „Halbanem” na czele zostali przez jednego z uczestników wydani Wittkowi. Myśliwy stał się zwierzyną łowną. Próbowano jeszcze spalić Wittka żywcem w jego domu w Mirocicach. Przeżył.
     Agent zdał sobie sprawę, że podziemie wie o jego działalności. Jego zemsta była straszna przeprowadzono pacyfikacje wielu miejscowości z rejonu Gór Świętokrzyskich. Główne represje dotknęły mieszkańców Bielin, Nowej Słupi, Bartoszowin i Bodzentyna. Po tej masakrze Wittek przeniósł się z żoną na stałe do Kielc. Jednak po przeprowadzce nie miał absolutnie zamiaru odpoczywać. Miał tu już do pomocy wyszkolonych agentów. To tu nadano mu przydomek DIABEŁ.
     AK pamiętała jednak o Szpicbródce. Już we wrześniu 1942 żołnierze AK chcieli go zastrzelić w jego mieszkaniu przy ulicy Małej 21. Uratowała go wtedy żona, zasłaniając przed strzałem. Później Henryk Pawelec „Andrzej” dwukrotnie próbował wykonać wyrok na agencie. Niestety bez skutku. Wreszcie, w lipcu, specjalna grupa partyzantów z oddziału AK „Wybranieckich” dopadła Wittka obok
dzisiejszego seminarium. Dostał 14 kul. Przeżył.
     Lato 1943 roku to na ziemi kieleckiej okres najbardziej nasilonego i najbardziej nieludzkiego terroru. Bartoszowiny, Skałka pod Nową Słupią, Święta Katarzyna, Huta Szklana, Kakonin to tylko nieliczne przykłady miejscowości, w których za tragediami ludzi stał Diabeł. Ten zresztą zdał sobie sprawę, że AK nie odpuści. Z mieszkania na ulicy Małej przeniósł się na ulicę Paderewskiego, róg ze Złotą. Tu zamieszkał w jednym z narożnych budynków. Poruszał się już o lasce, to efekt strzałów. Do miejsca pracy miał tylko kilka metrów. Na
pacyfikacje jeździł już rzadko. Koncentrował się na szkoleniu agentów i zarządzaniu ich działalnością. Miejsce zamieszkania powodowało kłopoty z wykonaniem wyroku.
     Wreszcie 20 kwietnia 1944 wyrok na agencie próbował wykonać Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”, dowódca jednego z oddziałów partyzanckich. W przebraniu niemieckiego oficera dopadł agenta na rogu ulic Mazurskiej i Źródłowej. Wittek wiedziony instynktem, widząc obcego oficera, tuż przed strzałami upadł na ziemię. Był cały, miał jedynie przestrzelony kapelusz. Zginął za to towarzyszący Wittkowi oficer Gestapo.
     W maju 1944 roku wywiad AK ustalił, że Wittek chce 17 czerwca wynieść się z Kielc do Hiszpanii, aby ostatecznie uniknąć zemsty podziemia za swoje zdrady i zbrodnie. Dowództwo AK przyspieszyło przygotowania do kolejnego zamachu. 2 czerwca 1944 roku w narożnym budynku Paderewskiego i Złotej 4 żołnierzy z kieleckiej dywersji oczekiwało na Wittka. Niestety ten nie pokazał się.
     Termin następnej akcji wyznaczono na 15 czerwca. Akcji nadano kryptonim „Hiszpania”. Tego dnia przed godziną 8 rano czterej żołnierze z oddziału AK Pawła Stępnia „Gryf”, który działał w okolicy Samsonowa, przyszło na ulicę Focha. Dowódcą akcji był ppor. Kazimierz Smolak „Nurek” – cichociemny. Dwaj z nich: Janusz Likowski „Milcz” oraz Józef Skorzecki „Bąk” zatrzymało się na ulicy Solnej, uzbrojeni w broń krótką mieli osłaniać główną grupę zamachowców. Do upatrzonego mieszkania dostali się pozostali pod dowództwem „Nurka”. Byli to Roman Kasperowicz „Szarada” oraz Jan Karaś „Karol” z kieleckiej grupy likwidacyjnej. Niedługo potem na miejsce koncentracji dotarł także Zygmunt Firlej „Kajtek”, także członek kieleckiej grupy likwidacyjnej. Spóźnił się, bo po prostu zaspał. Życie.
     Tak, więc o godzinie 8 wszyscy członkowie akcji byli na swoich miejscach. I rozpoczęli żmudne oczekiwanie na pojawienie się agenta. Tak akcję po latach wspominał „Milcz”: „ Pomysł doprawdy szaleńczy. Pod oknami spacerują uzbrojeni Niemcy, a Wittek nie wyłazi ze swej bramy. Jacyś Niemcy przeszli ulicą. Przejechały dwie budy żandarmów z okolicy, bo wozy zabłocone gruntownie, rozproszyli się po budynkach – chyba tu kwaterowali. Przez chwilę pustka. Ludzi cywilnych nie ma na lekarstwo, każdy obchodzi tę ulicę naokoło. Okropne takie czekanie. Wloką się minuty jak całe dnie. Wpatrują się wszyscy w punkt, gdzie ma się ukazać człowiek, dla którego przeznaczone są nasze kule”.  O godzinie 10 „Karol” krzyknął - Jest.”
     I zaczęło się. Wittek wyszedł w towarzystwie innego mężczyzny. Idą powoli prowadząc ożywioną rozmowę. Agent ,o lasce, kuleje. Zamachowcy wybiegli. Pierwszy wyskoczył „Kajtek”. Zanim dobiegł do agenta, jego żona krzyczała z balkonu, aby go ostrzec. Nie pomogło. Wittek sięga do płaszcza po broń, ale w tym czasie "Kajtek" serią z Pm strzela do niego. Agent kręcąc się jak spirala pada na ziemię. Podbiega „Nurek”. Z bliskiej odległości strzela z rewolweru do leżącego w kałuży krwi Diabła. Musi być pewny, że ten już nigdy nie wstanie. W tym czasie "Kajtek" strzela za mężczyzną towarzyszącym Wittkowi, ale ten ucieka. „Szarada”  ze stena ostrzeliwuje budynek gestapo. "Karol" obserwując sytuację krzyczy wreszcie do wszystkich: Uciekajcie.
     Przeskakują na ulicę Solną. I dopiero wtedy Niemcy, którzy po pierwszych strzałach ukryli się za samochodami, podejmują walkę
z uciekającymi zamachowcami. Ci są już na ulicy Solnej. Pierwszy pada ranny w nogę „Nurek”. Przebiegający obok niego „Karol” woła do „Kajtka” – dobij go. Taka była bowiem umowa, że rannych należy dobić, aby żywi nie dostali się w ręce gestapo. Kiedy „Kajtek” chciał to zrobić „Nurek” wykrztusił – nie dobijaj. Kajtek chwycił go na plecy i zaczął się z nim wycofywać.
     Do walki dołączyli stanowiący ubezpieczenie „Milcz” i „Bąk”. Jako ostatni wycofuje się „Szarada” i kiedy wszyscy są już w pewnym oddaleniu. Pada ranny. Strzela jeszcze przez chwilę, ale kolejne Niemieckie pociski są celne. Gdy Niemcy do niego doszli starszy strzelec „Szarada” – pochodzący zresztą z Warszawy. Już nie żył.
     „Kajtek” po zostawieniu "Nurka" w zaroślach nad Silnicą, przedarł się aż w okolice ulicy Chęcińskiej, a po południu dotarł do rodzinnego Białogonu. "Karol", "Milcz", i "Bączek" uciekają w kierunku ulicy Spacerowej. Tam jeszcze przypadkowa potyczka z Niemcami, którzy nadjechali samochodem. Wszyscy giną. Zamachowcy zmieniają kierunek ucieczki i uciekają w kierunku ulicy Zacisze. Szczęśliwie docierają do Białogona. Podczas tej ucieczki odłączył się „Milcz”. Został ranny w nogę. Ukrył się w jakiś zabudowaniach, jak się potem okazało niedaleko ukrywał się "Kajtek". Na drugi dzień organizacja przerzuciła go do obozowiska oddziału partyzanckiego. Rana okazała się groźna. Sprowadzony z Kielc doktor Latało orzekł, że nogę trzeba amputować, widząc łzy w oczach kolegów „Milcz” powiedział cicho „Nie martwcie się chłopaki. Będziecie mnie chować na raty. Dalej doktorze, pierwsza rata do piachu”.
      Nad Silnicą, ukryty w krzakach, leżał ranny "Nurek". Niemcom nie przyszło do głowy, że jeden z zamachowców może ukrywać się 100 metrów od miejsca akcji. Wieczorem przez przypadkową kobietę "Nurek" poinformował organizację gdzie się znajduje. Dwaj żołnierze z sekcji "Krzemienia" przyjechali po niego dorożką i szczęśliwie przewieźli na melinę przy ulicy Szydłowskiej. Tam pod ochroną kolegów miał czekać na przerzut w inne miejsce. Niesty Niemcom udało się ustalić miejsce jego pobytu. W nocy otoczyli budynek. Zginął "Nurek" Kazimierz Smolak oraz trzej żołnierze z obstawy: „Ares” Jan Matyjak, „Biały” Władysław Malinowski i „Sikorka” Józef Mójecki. Uratował się jedynie Władysław Dziewiór ps. „Skazaniec”.
     Tak, więc w akcji zginęło 2 biorących w niej udział żołnierzy AK, a także 3 kolejnych z ochrony rannego „Nurka”. Po stronie Niemieckiej w całodziennych walkach w różnych częściach miasta zginęło 10 Niemców, a kolejnych 9 zostało rannych.
     Diabeł, Szpicbródka, Hans, – bo tak mówili na niego kielczanie, Franz Wittek przeżył prawdopodobnie 11 zamachów. 15 czerwca ten postrach kielecczyzny, przestał spędzać sen z oczu ludzi z podziemia. Kielce odetchnęły z ulgą, mimo ciężkiej ofiary, jaką złożyli żołnierze Armii Krajowej.
AKCJA ZOSTAŁA ODTWORZONA PRZEZ SRH "JODŁA" PODCZAS WIDOWISKA "ZABIĆ AGENTA GESTAPO" W ROKU 2010.