BÓJ POD JAKTOROWEM
29 września wczesnym rankiem czoło kolumny dotarło ,w okolicach wsi Budy Zosine koło Jaktorowa, do linii kolejowej Warszawa – Skierniewice. Patrol pod dowództwem Jana Lewickiego „Łotysza” z 1. plutonu 2. szwadronu dotarł do samych torów kolejowych
i stwierdził, że nie są obsadzone o czym natychmiast poinformował „Okonia”. Niestety dowodzący zgrupowaniem nie wydał rozkazu
o natychmiastowym przekraczaniu torów. Zamiast tego zarządził postój, odpoczynek i oczekiwanie na dołączenie reszty kolumny rozciągniętej na kilka kilometrów. Teren nie sprzyjał takim działaniom. Płaska odkryta przestrzeń z rzadka porośnięta kępami drzew
i poprzecinana rowami melioracyjnymi. Bliska odległość od torów, które były bądź co bądź patrolowane sprawiała, że miejsce postoju oddziałów mogło być łatwo odkryte. Około godziny 7.00 większość oddziałów zgrupowania dotarło na miejsce.
Po godzinie 9 partyzanckie ubezpieczenie zaczęło przesyłać do dowództwa meldunki, że Niemcy zaczynają obsadzać tory kolejowe, ale nawet to nie zmieniło decyzji „Okonia”. W szeregi partyzantów zaczynało wkradać się rozprężenie. Już w nocy od kolumny odrywały się mniejsze lub większe grupy partyzantów (szczególnie pochodzących z najbliższych okolic). Odchodziły także większe oddziały, niektóre zresztą za pozwoleniem samego „Okonia” jak Kompania Lotnicza Tadeusza Gaworskiego „Lawy”.
Około godziny 10 nad terenem zajętym przez zgrupowanie zaczął krążyć dwukadłubowy samolot rozpoznawczy Fw 189 zwany potocznie „Ramą”. Kiedy rozpoczął ostrzeliwanie partyzantów stłoczonych na niewielkiej przestrzeni, siejąc wielki popłoch szczególnie wśród koni, partyzanci nie wytrzymali i zaczęli odpowiadać ogniem. Po raz kolejny okazało się, że to Pan Bóg kule nosi. Jeden z pocisków uszkodził maszynę, która zaczęła dymić i ostatecznie rozbiła się koło Grodziska. Był to ostatni wybuch radości bowiem już niedługo miało się okazać, że pierścień niemieckiej obławy zaciska wokół zgrupowania liczącego wtedy około 1200 żołnierzy.
Dopiero meldunki o zacieśnianiu się okrążenia skłoniły „Okonia” do wydania rozkazów. O godzinie 12 oddziały partyzanckie ugrupowanie w dwóch kolumnach miały sforsować tory kolejowe i przebić się na południe. W pierwszej fazie ataku oddziały AK odniosły sukces. Pomimo niemieckiej obrony udało im się dotrzeć do torów i wyprzeć stamtąd wroga. Niestety wtedy od strony Żyrardowa nadjechał zaimprowizowany pociąg pancerny (czołgi oraz transportery opancerzone umieszczono na lorach kolejowych). Polskie natarcie załamało się. Pociąg pancerny jadący po nasypie miał bardzo dobre pole ostrzału wgłąb polskiego ugrupowania. Ostrzał powodował coraz większe straty, nie tylko wśród partyzantów. Pociski raziły także grupę jeńców niemieckich, których w dalszym ciągu prowadzono ze zgrupowaniem. Dopiero teraz „Okoń” wydał rozkaz o ich uwolnieniu.
Ostatecznie po wycofaniu się z nasypu kolejowego polskie zgrupowanie uformowało linię obronną w kształcie czworoboku. Rozpoczęła się walka pozycyjna. Stanowiska obsadzone przez spieszonych ułanów z 3. i 4. Szwadronów zostały zaatakowane przez niemieckie kolumny pancerne wsparte piechotą. Przy dużych stratach własnych udało się je odeprzeć.
Pojawienie się niemieckich kolumn pancernych doprowadziło do zamknięcia pierścienia okrążenia. Była godzina 14. Bez jakiegokolwiek rozkazu ze strony „Okonia” oddziały prowadziły walkę. Dopiero około godziny 15.30 wydał on rozkaz obrony i trwania aż do zmroku.
Kiedy pół godziny później dowódcy piechoty usłyszeli rozkaz o przeprowadzeniu ponownego ataku na tory wszyscy byli zdezorientowani. Pomimo sprzecznych rozkazów dowódcy zaczęli wykonywać polecenia, ale z chwilą kiedy plutony rozwijały się w tyraliery do ataku, na tory ponownie wjechały dwa pociągi pancerne (improwizowany, który już wcześniej włączył się do walki oraz przepisowy pociąg pancerny nr 30), które rozbiły natarcie w zarodku.
Klęska była coraz bliżej. Widząc rozpaczliwą sytuację zgrupowania oraz brak odpowiedzialnych decyzji „Okonia” inicjatywę przejmuje wreszcie dowódca partyzantów nowogródzkich „Dolina”. Przez konnych gońców nakazuje on wszystkim oddziałom przebijanie się
w kierunku południowo-zachodnim. Określa także, że grupy które nie mają na to szans przedzierały się w najbardziej dogodnych dla siebie kierunkach. Powstańcze jednostki niejako na własną rękę próbowały wyrwać się z niemieckiego „kotła”. Prawdopodobnie była to ostatnia chwila przed całkowitym zniszczeniem zgrupowania.

WYJŚCIE Z OKRĄŻENIA
Grupa na czele której stanął „Dolina” szturmem sforsowała dwie linie nieprzyjaciela. Dochodziło do walki granatami i wręcz. Kto padł lub został ciężej ranny, zostawał. Wreszcie sforsowano tory kolejowe. Po północy dotarli do Puszczy Mariańskiej, która była określona jako
punkt zborny. Oddział liczył tylko 50 ludzi.
Dowódca dywizjonu kawalerii „Nieczaj” wydał rozkaz, że jego oddziały będą przebijały się w kierunku na zachód. W pierwszym rzucie do ataku mieli ruszyć ułani 1., 2. i 4. szwadronów. Szwadron 3. miał ubezpieczać pierwszy rzut, a następnie przebić się jego śladem. Szturm rozpoczął się około godziny 18. Ułani w pełnym galopie sforsowali dwie linie obławy, obrzucając Niemców granatami. Po 20 minutach zatrzymano się w okolicy miejscowości Grąd oczekując na ułanów, których konie padły oraz na grupy piechoty. Udało się przebić około 140-200 ułanom. Po dwugodzinnym odpoczynku oraz uporządkowaniu oddziału ruszono w kierunku Puszczy Mariańskiej, omijając Żyrardów od północy i zachodu.
Podczas przekraczania drogi Wiskitki-Oryszew stoczono jeszcze walkę z niemieckimi oddziałami. To wtedy grupa ułanów 4. szwadronu pod dowództwem „Jawora” chcąc ominąć niemieckie punkty ogniowe skręciła w lewo. Po chwili ułani znaleźli się na ulicach Żyrardowa. Nie mieli innego wyjścia jak przemknąć galopem przez uliczki miasta.
Około północy z kotła wydostał się zorganizowany oddział ułanów 3. szwadronu, który ubezpieczał do tej pory główny atak kawalerii. Podczas rozpoznawania kierunku szarży zginął dowódca szwadronu „Narcyz”. Resztki oddziału, liczące około 50 ułanów, przebiły się jednak przez niemieckie linie i ostatecznie także dotarły do Puszczy Mariańskiej.
Poszczególne grupy partyzantów wydostawały się z okrążenia na własną rękę i to praktycznie we wszystkich kierunkach.

Bitwa pod Jaktorowem była jednym z największych całodziennych bojów AK, które rozegrało się na lewym brzegu Wisły. W jej wyniku Grupa AK „Kampinos” praktycznie uległa rozbiciu i przestała istnieć. Starty całego zgrupowania są trudnie do oszacowania. Prawdopodobnie zginęło około 250 partyzantów, około 300 zostało rannych, a około 200 dostało się do niewoli. Olbrzymie straty
poniosła w tym boju kawaleria: zginęło 185 ułanów, a rannych zostało 46.

Pomimo strat ułani pamiętali jednak o symbolach: Dowódca Pocztu Sztandarowego chorąży sztandarowy kpr. „Żbik” Marian Podgóreczny z por. „Nieczajem” spalili Sztandar 27 pułku, aby nie dostał się w ręce wroga.