Oddział „Wilka” na rozkaz dowództwa obwodu przeniósł się w lasy snochowickie. Tam w porozumieniu z miejscową placówką AK pod dowództwem „Sergiusza” oddział miał przeprowadzić zasadzkę na szefa żandarmerii Gustawa Mayera oraz na jadącego z nim krwawego żandarma z posterunku w Łopusznie, Ericha Rodhe.
Oddział ulokował się przy drodze z Łopuszna do Kielc, niedaleko od wioski Snochowice. Sam „Wilk” udał się do Łopuszna po informacje o planowym czasie przejazdu szefa żandarmerii. Poza strukturami AK, „Wilk” otrzymywał także informacje od Adama Karola Landla – żandarma z posterunku w Łopusznie, który pod pseudonimem „Felek” od jesieni 1941 roku współpracował z Armią Krajową, przekazując jej szereg cennych informacji.
Po powrocie „Wilka” oddział przesunął się do lasku niedaleko od drogi do Kielc. Natomiast sam „Wilk” w towarzystwie „Junaka”, „Długiego” i „Czarnego” udali się jeszcze raz w kierunku Snochowic, po najświeższe informacje. Wszyscy byli oczywiście ubrani w niemieckie mundury, czym wywoływali zrozumiały popłoch.
Całość oddziału ulokowana była w pewnym oddaleniu od drogi. Przy niej samej została jedynie placówka z erkaemem obsługiwanym przez „Zarębę” oraz z „Wiktorem” i „Jurandem”. Zapadła ciepła bezksiężycowa noc. Zmęczeni ludzie leżeli nadal na stanowiskach walcząc z ogarniającą ich sennością. W jakieś pół godziny po odejściu dowódcy leżący przy szosie „Zaręba”, „Wiktor” i „Jurand”
usłyszeli szum silnika samochodu jadącego od strony Łopuszna. Zajęli stanowiska tuż przy szosie. Szum samochodu stawał się coraz bardziej wyraźny. Samochód jedzie bez świateł, choć noc ciemna. Jest coraz bliżej. Pierwszy zaczął „Zaręba”, ale po chwili strzelali już wszyscy. Po pierwszych strzałach auto zygzakiem zawirowało na szosie. Gdy zatrzymało się w odległości kilkudziesięciu metrów od
placówki „Zaręba” krzyknął: Zrobiony.
Niestety z auta posypały się w kierunku partyzanckiej placówki strzały. Co więcej zaczęli też strzelać partyzanci przebywający w lesie, ale ich strzały były też niebezpieczne dla placówki przy szosie. „Jurand” i „Wiktor” klną, na czym świat stoi, bowiem strzały Niemców i ich kolegów uniemożliwiają im prowadzenie ognia. A Niemcy? Niemcy na tym całym zamieszaniu korzystają najbardziej. Pod osłoną własnego ognia jeden z pasażerów zamienia się miejscem z kierowcą i po chwili samochód odjeżdża.
Po odjeździe niemieckiego samochodu cały oddział zbiera się przy szosie. Jedni mają zarzuty do drugich. W tym czasie powraca „Wilk” z pozostałymi trzema żołnierzami. Dowiaduje się o całym zajściu. „Wiktor”, który znajdował się na placówce przy szosie mówi tak: Przeszkodzili nam, bili po nas jak w kaczy kuper! Aż dziw, że nas nie podziurawili.
Poirytowany „Wilk” podejmuje decyzję, że za nieudaną akcję na szosie rozbije posterunek żandarmerii w Łopusznie. Szybko przeprowadzona zostaje zbiórka. „Wilk” wysyła szperaczy do przodu, aby sprawdzali trasę przemarszu, bowiem strzelanina mogła zaalarmować pozostałych Niemców z silnego przecież posterunku w Łopusznie. Faktycznie po przejściu kilkuset metrów szperacze wracają do „Wilka” i meldują, że na drodze przed oddziałem znajduje się niemiecka ciężarówka, a dookoła niej jacyś ludzie. Następuje szybki podział zadań. „Jurand”, „Wiktor” i „Huragan” z paroma ludźmi przekradają się z lewej strony szosy. „Zaręba” ze swoją grupą zalega po przeciwnej stronie drogi. „Wilk”, „Junak”, „Czarny”, „Halny”, „Ryś”, „Robak” i „Jagiellończyk” zajmują miejsce centralnie
przy szosie. Coraz wyraźniej słychać niemieckie głosy. Partyzanci zdają sobie sprawę, że tak jak oni widzieli Niemców tak ci zapewne widzieli ich. Walka jest nieunikniona. Wreszcie któryś z dowodzących Niemców wydaje rozkaz otwarcia ognia. Jazgot karabinów maszynowych miesza się z pojedynczymi wystrzałami karabinów. Teraz wszystko jest już jasne. Walka. Niestety Niemcy mają znaczną
przewagę. Tym bardziej, że ich siły znajdujące się w drugiej linii mają granatniki. Strzelają, ale na szczęście ich pociski przenoszą za plecy partyzantów. Na razie przenoszą. „Wilk” zdaje sobie sprawę, że sytuacja staje się dla oddziału coraz bardziej zła. Obraz sytuacji pogłębia wiadomość, że od strony Kielc widać nadjeżdżające Niemieckie samochody. To zapewne odsiecz. Wtedy „Wilk” wydaje rozkaz
odwrotu na południe. Najdłużej walczyli „Jagiellończyk”, „Ryś”, „Robak” i „Halny”, którzy wiążąc ogniem przeciwnika, umożliwili wycofanie się całego oddziału. Sami zresztą uszli z pola walki czołgając się rowem, który zasłaniał ich przed Niemcami. „Zaręba” ze swoimi ludźmi nie mógł już dołączyć do głównych sił oddziału i wycofał się w kierunku wsi Oblęgorek. Cały oddział zgodnie z wcześniejszym planem pomaszerował w kierunku Gałęzic: między Piekoszowem, a Chęcinami.
Walka i cała akcja nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Z późniejszych meldunków „Felka” dowiedziano się, że ostrzelanym samochodzie zabity został zastępca komendanta żandarmerii w Kielcach, a sam wóz podziurawiony jak sito. Szofer trafiony ponoć trzema kulami stracił panowanie nad samochodem, ale jego miejsce zajął Gustaw Mayer, który dziwnym zbiegiem okoliczności z całej tej strzelaniny wyszedł cało. Tak to po raz kolejny sprawdziło się przysłowie, że człowiek strzela, ale Pan Bóg kule nosi. Na szczęście podczas nocnej walki z Niemcami partyzanci nie ponieśli żadnych strat. Tylko jeden z nich został ranny.
Akcja odtworzona podczas widowiska historycznego: „ŚMIERĆ WILKA” Miedziana Góra 2011.