Początek czerwca był dla oddziału bardzo pracowity. Po akcji na Czerwonej Górze odskoczyli w lasy koło wsi Lesica niedaleko od Wiernej Rzeki. To tam właśnie zdobytym w ostatniej akcji niemieckim aparatem fotograficznym zrobili kilka grupowych zdjęć. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ale oni uśmiechnięci, ubrani w świeżo zdobyte mundury i co ważniejsze wyposażeni w kolejne sztuki broni nie zwracali jakby uwagi na to, że dookoła wojna i śmierć. Dziś to oni byli zwycięzcami.
Te radosne chwile nie mogły trwać wiecznie. Zapadający zmrok poderwał wszystkich do dalszego marszu. Przez Lasy Małogoskie ruszyli na Zachód w kierunku Ludyni. Tam spędzili upalny dzień pławiąc się w stawach, ale znów z nastaniem zmroku ruszyli w drogę.
Przebyte kilometry dawały się odczuć wszystkim. Buty.. cóż tu mówić o butach. Zmora wszystkich partyzantów. Nawet ci, którzy byli
w obuwiu świeżo zdobytym na Czerwonej Górze narzekali, no cóż nogi nie były przyzwyczajone. Poprzez lasy Dobrzeszowskie, Kuźniaki, obok Wólki Kłuckiej, Oblęgorek doszli do wsi Widomej. Wreszcie dotarli do Laskowej. Tu jak zawsze zostali gościnnie przyjęci przez
Michtów, Żołowiczów, Radka, Fornalskiego i wielu innych.
Nastał wreszcie, słoneczny dzień 5 czerwca 1944 roku. Partyzanci wykorzystywali wolny czas na doprowadzenie, do jako takiego stanu swojej garderoby. Do innego zadania szykowało się jedynie czterech z nich. Oto, bowiem „Wilk”, „Długi”, „Czarny” i „Babinicz” mieli udać się do Kostomłotów, do komendanta podobwodu AK, aby ten pomógł im rozszyfrować rozkaz, do którego nie posiadali
nowego klucza. Na miejsce pojechali wozem, a sami ubrani byli w niemieckie mundury. Rozkaz Komendy Obwodu Kieleckiego AK był prosty. Oddział w pełnym oporządzeniu miał natychmiast przejść do lasów daleszyckich i tam nawiązać kontakt z oddziałem Mariana Sołtysiaka „Barabasza” w celu wykonania kolejnego zadania. Prosty rozkaz sprawiał jednak wiele kłopotów. Mieli już jeden dzień spóźnienia,
a przed nimi 40 kilometrów trudnego marszu, który można przeprowadzić tylko nocą. Chyba, że… „Wilk” szybko podejmuje decyzję.: Słuchajcie koledzy do oddziału wrócimy później, ale za to samochodem, którym przerzucimy oddział na miejsce koncentracji".
Po podjęciu decyzji przyjechali na wzgórze Miedziana Góra gdzie dziś jest tor wyścigowy. „Czarny”, który powoził silnym szarpnięciem zatrzymał wóz. Zeskoczyli. Konie podcięte mocno batem cwałują galopem w stronę swojego domu. Same trafią do stajni. Ten pośpiech spowodowany był tym, że partyzanci już z daleka usłyszeli nadjeżdżający samochód. Teraz są w swoim żywiole. Każdy doskonale wie, jakie jest jego zadanie. Nie robią tego przecież pierwszy raz. Na środku drogi stoi „Wilk”, po swojej prawej stronie ma „Długiego”, a po lewej „Babinicza”. „Czarny” jest z tyłu. „Wilk” unosi w górę prawą rękę, a lewą wskazuje miejsce na poboczu, gdzie ma zatrzymać się auto. Samochód zwalnia i wreszcie zatrzymuje się we wskazanym miejscu. „Długi” podchodzi do drzwi kierowcy otwiera je i mierzy z broni do Niemca. Z drugiej strony to samo robi „Babinicz”. Partyzanci wyciągają Niemców przed samochód. Niemiecka załoga ciężarówki jest zdziwiona. Próbuje coś tłumaczyć. „Wilk” z pięknym niemieckim akcentem rozkazuje im milczeć i wtedy… Wtedy partyzanci ze zdziwieniem obserwują jak z budy ciężarówki zaczynają wyskakiwać niemieccy żołnierze. Stoją z tyłu samochodu
i przyglądają się zabawnej na pozór scenie. Niektórzy zaczynają chodzić, aby zapewne rozprostować kości. „Wilk” blady sztywnieje na moment. Zapewne przez jego głowę przebiegają obrazy z życia. A więc to koniec. Spogląda na „Czarnego”,” Babinicza” i „Długiego”. Na ich twarzach widać pewne zacięcie. Oni tanio swojej skóry nie sprzedadzą. Liczą na niego. I wtedy, Ten pomysł przyszedł nie wiadomo skąd. „Wilk” teatralnym gestem wskazuje na wysiadających z ciężarówki Niemców i krzyczy po niemiecku do swoich żołnierzy: Koledzy, cofać się, to są polscy bandyci.
„Wilk” odwrócił role, co wprawiło Niemców w osłupienie. Wykorzystując ta chwilę partyzanci rzucają się do ucieczki. Widząc to Niemcy wybuchają śmiechem. Słychać głośne Nein! Nein!. Jedni śmieją się z uciekających, a drudzy dla zabawy lub wyjaśnienia pomyłki gonią partyzantów. I wtedy niespodziewanie jeden z nich, „ Babinicz”, pada. Jakoś nieporadnie próbuje wstać, a goniący go są coraz bliżej. „Wilk” składa się do strzału. Seria z pistoletu rozwiewa wszystkim jakiekolwiek wątpliwości. Rozpoczyna się śmiertelna walka. "Wilk” zdaje sobie sprawę, że nie może jej przedłużać. Do tyłu, do tyłu – krzyczy do kolegów. Iwtedy pociemniało mu w oczach. Kula jak żądło osy kłuje go w szyje. Pociemniało mu w oczach, poczuł ciepło. Upadł. Kolejnych kul już chyba nie czuł.
„Czarny” widząc to rzucił się na pomoc dowódcy. Nie zrobił kilku kroków, gdy i jego ugodziły trzy śmiertelne pociski. Dwaj pozostali ostrzeliwując się próbują dotrzeć do zbawczego lasu. „Długi” był już niedaleko, ale i jemu nie udało się padł. Jedynie „Babinicz” korzystając z zamieszania wycofuje się a następnie dociera do oddziału.
Pośród Niemców było kilku zabitych i rannych i to przede wszystkim nimi zajęli się Niemcy. Kilku żołnierzy podeszło jedynie do „Wilka” i „Czarnego”, ale po stwierdzeniu, że nie żyją nikt się nimi nie interesował. Nad doliną zapadła cisza. Niestety to była cisza śmiertelna.
W Laskowej gdzie kwaterował oddział, a w linii prostej jest to 3 kilometry, słyszano walkę. „Halny”, który dowodził w tym czasie oddziałem wysłał nawet w kierunku walki patrol, ale ten nie dotarł na miejsce. Wieść o tragedii do oddziału przyniósł dopiero załamany „Babinicz”. To dla całego oddziału był cios. Zginął nie tylko dowódca, ale i przyjaciel. Zginęli nie tylko żołnierze z oddziału, ale
zginęli koledzy. Tej tragedii nie opiszą żadne słowa.
Po pewnym czasie dolina znów zapełniła się szumem i gwarem. Znów zajechały tu Niemieckie wojska tym razem w towarzystwie Gestapo. Żołnierze zaczęli jeszcze raz przetrząsać okoliczne krzaki. Inni przenieśli obok samochodu ciała „Wilka” i „Czarnego”. I wtedy któryś z niemieckich patroli znalazł leżącego w krzakach „Długiego”. Na te okrzyki zbiegło się tam kilku Niemców. Wynieśli ciało
rannego na drogę. Okazało się, że, mimo iż dostał aż 9 kul to nie zginął na miejscu. Po zakończeniu walki przeczołgał się jeszcze
w krzaki, ale tam zemdlał i właśnie w tym miejscu znaleźli go niemieccy oprawcy. Gestapowcy oglądający ciało rannego partyzanta doszli zapewne do wniosku, że z niego nie wymuszą już żadnych zeznań. Tu nie było już walki. To była ohydna egzekucja.
Tak oto 5 czerwca 1944 roku polegli „Wilk” – Zbigniew Kruszelnicki, „Długi” – Maciej Jeziorowski i „Czarny” – Witold Sobierajski. Ich ciała przewieziono do Kielc, a następnie pozostawiono pod murem przy placu żandarmerii na Plantach. Następnego dnia wywieziono je na Pakosz i skrycie pochowano we wspólnym płytkim dole.
Dodam jeszcze, że wiosną 1945 roku ojciec „Wilka” przy pomocy byłych partyzantów oddziału dokonał ekshumacji zwłok. Zostały one pochowane na Starym Cmentarzu w Kielcach, na wprost bramy głównej, w trzech znajdujących się obok siebie grobach.
Akcja odtworzona przez SRH „JODŁA” podczas widowisk historycznych: „ŚMIERĆ WILKA” Miedziana Góra 2011.