Po pierwszej obławie, która miała miejsce 19 lipca 1943 roku, Zgrupowanie przeniosło się na pewien czas w lasy nadleśnictwa Samsonów i Bliżyn. Podobnie stało się w połowie września, po drugiej obławie. Partyzanci dali wtedy Niemcom tęgiego łupnia w lesie na Barwinku niedaleko od Wykusu, miejsca swojego kwaterowania. Jednak po bitwie trzeba było odskoczyć w inny teren, a Niemcy nie zamierzali tak łatwo wypuszczać zgrupowania z kleszczy obławy. Jednak doskonale znający lasy partyzanci „Ponurego” wymykają się obławie. Po trzech dniach kluczenia po wertepach wszystkie zgrupowania spotykają się na Łysicy w Górach Świętokrzyskich. Po kilku dniach odpoczynku muszą jednak opuścić zagrożony teren. Przed nimi znów wiele kilometrów nocnych marszów.
Partyzanci po raz drugi docierają w lasy samsonowskie. Są utrudzeni, ale tu zamierzają odpocząć przynajmniej kilka dni. „Ponury” podejmuje decyzję, że oddziały wrócą do rejonów swojego działania. Zgrupowanie „Mariańskiego” ma przejść w okolice Nowej Słupi, Zgrupowanie „Robota” w lasy koneckie, a zgrupowanie „Nurta” w lasy w rejonie Chlewisk. Zanim opuszczą teren „Ponury” chce jednak znów uderzyć, aby dać Niemcom znak, że Zgrupowanie istnieje i nadal działa.
Postanowił zaatakować niedaleko od stacji kolejowej Tumlin, na linii kolejowej Kielce – Skarżysko, niemiecki pociąg urlopowy wiozący oficerów i żołnierzy z frontu wschodniego. „Ponury” do udziału w akcji wezwał oddział „Gryfa” Pawła Stępnia, kwaterujący na Światełku niedaleko od Kołomani i Samsonowa.. Stawiło się prawie 50 żołnierzy. Całością dowodził „Robot”. Akcja została przeprowadzona w nocy
Partyzanci po raz drugi docierają w lasy samsonowskie. Są utrudzeni, ale tu zamierzają odpocząć przynajmniej kilka dni. „Ponury” podejmuje decyzję, że oddziały wrócą do rejonów swojego działania. Zgrupowanie „Mariańskiego” ma przejść w okolice Nowej Słupi, Zgrupowanie „Robota” w lasy koneckie, a zgrupowanie „Nurta” w lasy w rejonie Chlewisk. Zanim opuszczą teren „Ponury” chce jednak znów uderzyć, aby dać Niemcom znak, że Zgrupowanie istnieje i nadal działa.
Postanowił zaatakować niedaleko od stacji kolejowej Tumlin, na linii kolejowej Kielce – Skarżysko, niemiecki pociąg urlopowy wiozący oficerów i żołnierzy z frontu wschodniego. „Ponury” do udziału w akcji wezwał oddział „Gryfa” Pawła Stępnia, kwaterujący na Światełku niedaleko od Kołomani i Samsonowa.. Stawiło się prawie 50 żołnierzy. Całością dowodził „Robot”. Akcja została przeprowadzona w nocy
z 3 na 4 października. Partyzanci ukryci wzdłuż toru kolejowego czekali na przyjazd pociągu. Kiedy nadjechał zawiodła jednak mina, która miała go wysadzić w powietrze. Po prostu wybuchła zbyt późno, Partyzanci za wszelką cenę chcieli jednak odpłacić Niemcom za wszystkie krzywdy, jakie doznawał Polski naród. Pociąg został, więc ostrzelany.
Po tej akcji dwunastu żołnierzy „Gryfa” poprosiło swojego dowódcę o zgodę na przejście do oddziałów „Ponurego”. Porywczy ‘Gryf” początkowo nie chciał się na to zgodzić, ale wobec uporu żołnierzy musiał się zgodzić.
Po nieudanej akcji kolejowej, ale jeszcze przed odejściem z gościnnej ziemi samsonowskiej partyzanci postanowili jednak przeprowadzić jeszcze jedną akcję. W dniu 4 października oddział partyzancki dowodzony przez Mariana Świderskiego „Dzik”, który wchodził w skład zgrupowania „Mariańskiego” otrzymuje rozkaz wykonania kilku zadań w Samsonowie. Tak wspomina to dowódca oddziału wyznaczonego do zadania Marian Świderski „Dzik”: „Otrzymuję rozkaz, aby zaopatrzyć zgrupowanie w żywność, a przy okazji zniszczyć niemiecką mleczarnię w Samsonowie. Najpierw mam jednak otoczyć leśniczówkę, w której urzęduje leśniczy, volksdeutsch-polakożerca. Mam splądrować, zabrać, co się da, dać w tyłek 50 batów i przypomnieć mu, że jego postępowanie jest dokładnie obserwowane…”
Pierwszym celem oddziału jest leśniczówka. Wieczorem oddział podchodzi pod leśniczówkę. Akcja jest jednak nieudana, bowiem Niemcy są po ostatnich akcjach partyzanckich czujni. Silnym ogniem nie pozwalają partyzantom dostać się do środka. Kiedy Niemcy wystrzeliwanymi rakietami wzywają pomocy partyzanci wycofują się.
Wczesnym rankiem 5 października wchodzą do Samsonowa. Wspomina dowodzący akcją: „Rozbrajamy dwóch wehmachtowców znajdujących się w samochodzie ciężarowym przy mleczarni, demolujemy mleczarnię, zabieramy żywność ze sklepów, a ponieważ sklepowymi są Polki, zostawiamy pokwitowanie”.
Oddział „Dzika” po wykonaniu zadania wraca do oczekującego na niego Zgrupowania. Przyprowadzają ze sobą dwóch rozbrojonych Niemców. Wypuszczą ich dopiero później, gdy oddział odejdzie z tego terenu. No wreszcie będzie jakaś odmiana w żarciu – wesoło komentowali, żołnierze. Niestety wojenne losy są zawiłe. Na tropie partyzantów jest już, bowiem niemiecka ekspedycja pościgowa zaalarmowana z leśniczówki. Prawdopodobnie Niemcy nie orientowali się w liczebności i sile zgrupowania partyzanckiego, bowiem ich działania były bardzo śmiałe.
Niemcy wjeżdżają na partyzanckie ubezpieczenie, którym dowodzi „Jurek” Władysław Czerwonka. Niemcy są zaskoczeni ogniem, ale zdyscyplinowana armia nie czeka. Odpowiadają strzałami. Tym razem przewaga jest jednak po stronie partyzantów. To oni zajmują dogodniejsze pozycje, a Niemcy nie lubią walczyć z nierozpoznanym przeciwnikiem w nieznanym terenie. Po stronie partyzantów do walki dołączają się nowe drużyny, które idą na wsparcie ubezpieczeniu. Systematycznie zachodzą Niemców ze skrzydła. Po stronie napastników jest już kilku rannych. Niemcy wiedzą, że przebieg walki jest dla nich niekorzystny, ubezpieczając się wycofują się z placu walki.
Zdyscyplinowane oddziały partyzanckie Armii Krajowej także opuszczają teren walki. Dowódcy zdają sobie, bowiem sprawę, że rozbicie mleczarni to dla Niemców nie jest powód do pościgu, ale już potyczka z ich oddziałami, i to do tego potyczka przez Niemców przegrana już jest. Należy się spodziewać przyjazdu nowych niemieckich sił. Partyzanci pośpiesznie opuszczają zagrożony teren. Rozbrojeni żołnierze Wehrmachtu są zmuszeni iść z oddziałem, ale po pewnym czasie zostają wypuszczeni. Na miejscu pozostali jednak mieszkańcy Samsonowa, którzy z niepokojem czekali, co przyniesie im przyszłość. Na szczęście tym razem pacyfikacji, ani innych represji nie było.
Po tej akcji dwunastu żołnierzy „Gryfa” poprosiło swojego dowódcę o zgodę na przejście do oddziałów „Ponurego”. Porywczy ‘Gryf” początkowo nie chciał się na to zgodzić, ale wobec uporu żołnierzy musiał się zgodzić.
Po nieudanej akcji kolejowej, ale jeszcze przed odejściem z gościnnej ziemi samsonowskiej partyzanci postanowili jednak przeprowadzić jeszcze jedną akcję. W dniu 4 października oddział partyzancki dowodzony przez Mariana Świderskiego „Dzik”, który wchodził w skład zgrupowania „Mariańskiego” otrzymuje rozkaz wykonania kilku zadań w Samsonowie. Tak wspomina to dowódca oddziału wyznaczonego do zadania Marian Świderski „Dzik”: „Otrzymuję rozkaz, aby zaopatrzyć zgrupowanie w żywność, a przy okazji zniszczyć niemiecką mleczarnię w Samsonowie. Najpierw mam jednak otoczyć leśniczówkę, w której urzęduje leśniczy, volksdeutsch-polakożerca. Mam splądrować, zabrać, co się da, dać w tyłek 50 batów i przypomnieć mu, że jego postępowanie jest dokładnie obserwowane…”
Pierwszym celem oddziału jest leśniczówka. Wieczorem oddział podchodzi pod leśniczówkę. Akcja jest jednak nieudana, bowiem Niemcy są po ostatnich akcjach partyzanckich czujni. Silnym ogniem nie pozwalają partyzantom dostać się do środka. Kiedy Niemcy wystrzeliwanymi rakietami wzywają pomocy partyzanci wycofują się.
Wczesnym rankiem 5 października wchodzą do Samsonowa. Wspomina dowodzący akcją: „Rozbrajamy dwóch wehmachtowców znajdujących się w samochodzie ciężarowym przy mleczarni, demolujemy mleczarnię, zabieramy żywność ze sklepów, a ponieważ sklepowymi są Polki, zostawiamy pokwitowanie”.
Oddział „Dzika” po wykonaniu zadania wraca do oczekującego na niego Zgrupowania. Przyprowadzają ze sobą dwóch rozbrojonych Niemców. Wypuszczą ich dopiero później, gdy oddział odejdzie z tego terenu. No wreszcie będzie jakaś odmiana w żarciu – wesoło komentowali, żołnierze. Niestety wojenne losy są zawiłe. Na tropie partyzantów jest już, bowiem niemiecka ekspedycja pościgowa zaalarmowana z leśniczówki. Prawdopodobnie Niemcy nie orientowali się w liczebności i sile zgrupowania partyzanckiego, bowiem ich działania były bardzo śmiałe.
Niemcy wjeżdżają na partyzanckie ubezpieczenie, którym dowodzi „Jurek” Władysław Czerwonka. Niemcy są zaskoczeni ogniem, ale zdyscyplinowana armia nie czeka. Odpowiadają strzałami. Tym razem przewaga jest jednak po stronie partyzantów. To oni zajmują dogodniejsze pozycje, a Niemcy nie lubią walczyć z nierozpoznanym przeciwnikiem w nieznanym terenie. Po stronie partyzantów do walki dołączają się nowe drużyny, które idą na wsparcie ubezpieczeniu. Systematycznie zachodzą Niemców ze skrzydła. Po stronie napastników jest już kilku rannych. Niemcy wiedzą, że przebieg walki jest dla nich niekorzystny, ubezpieczając się wycofują się z placu walki.
Zdyscyplinowane oddziały partyzanckie Armii Krajowej także opuszczają teren walki. Dowódcy zdają sobie, bowiem sprawę, że rozbicie mleczarni to dla Niemców nie jest powód do pościgu, ale już potyczka z ich oddziałami, i to do tego potyczka przez Niemców przegrana już jest. Należy się spodziewać przyjazdu nowych niemieckich sił. Partyzanci pośpiesznie opuszczają zagrożony teren. Rozbrojeni żołnierze Wehrmachtu są zmuszeni iść z oddziałem, ale po pewnym czasie zostają wypuszczeni. Na miejscu pozostali jednak mieszkańcy Samsonowa, którzy z niepokojem czekali, co przyniesie im przyszłość. Na szczęście tym razem pacyfikacji, ani innych represji nie było.
Akcja odtworzona przez SRH „JODŁA” podczas widowiska historycznego „NA SZLAKU HUBALA” Samsonów 2010.