Po bitwie pod Huciskiem „Hubal” zdał sobie sprawę z tego, że musi opuścić niebezpieczny teren i odmaszerował wieczorem w odległy teren. Po pokonaniu 25-kilometrowej trasy oddział wkroczył do wsi Szałas Stary niedaleko, od Samsonowa, przy drodze prowadzącej do Odrowąża. Oddział znalazł się tam 31 marca 1940 roku, w niedzielę, o świcie.
     Dowódca liczył, że po ostatnich walkach jego oddział złapie trochę oddechu. Mieszkańcy Szałasu, choć niebogaci, dawali im, co mogli, podchlebiali jak dzieciom. Po południu zeszli się miejscowi muzykanci i rozpoczęli koncert, grając wojakom „od ucha do ucha”. Takiego przyjęcia jeszcze nigdzie dotąd nie zaznali. Muzykowanie przerodziło się w niemal w wiejską zabawę. Dowódca nie bronił, żołnierzom należał się odpoczynek.
     Nikt nie zdawał sobie sprawy, że wokół oddziału zaciska się śmiertelna pętla. Do Samsonowa i okolicznych miejscowości dotarły już siły niemieckie, które miały zniszczyć oddział majora "Hubala". Mieszkańcy Samsonowa nie mogli opuszczać miejscowości stąd
o grożącym niebezpieczeństwie nie mogli poinformować polskiego oddziału. Sami zresztą, też nie zdawali sobie sprawy, że i im grozi  niebezpieczeństwo.
     Rankiem 1 kwietnia, a był to poniedziałek w teren wyruszyły trzy konne patrole, które bardzo szybko nawiązały kontakt ogniowy z otaczającymi teren Niemcami. Patrol kaprala Biegaja udał się w kierunku Odrowąża, a patrol ppor. Morawskiego do Samsonowa. Ten ostatni patrol ostrzelał nawet pod Samsonowem kolumnę niemiecką, tracąc jednak jednego zabitego,a drugi Władysław Maćkowiak dostał się do niewoli i został prawdopodobnie przez Niemców rozstrzelany.
     „Hubal” kazał poinformować mieszkańców wsi, że oddział nie podejmie walki pomiędzy zabudowaniami. Zajęto stanowiska obronne na skraju lasu, a część sił oddziału została przesunięta w jego głąb posuwając się w kierunku na Kaniów. Na miejscu pozostał pluton Bilskiego wzmocniony innymi żołnierzami, pod ogólnym dowództwem ppor. Szymańskiego. To oni mają za zadanie powstrzymać ewentualny pościg Niemców za głównymi siłami „Hubala”.
     W pogoni za cofającymi się polskimi patrolami wjechała na polskie pozycje kolumna motorowa 6 batalionu policji oraz kilka innych oddziałów. Niemcy nie byli pewni, jakie siły mają przed sobą, nie spieszyli się ze swoim atakiem. Czekali na podciągnięcie kolejnych sił. Sytuacja stawała się niebezpieczna. Pluton Bilskiego miał już 6 zabitych i rannych, ale najgroźniejsze było to, że niemieckie patrole zaczęły oskrzydlać polskich obrońców. W takich okolicznościach dowodzący całością sił ppor. Szymański uznał, że wykonał już swoje zadanie i główna kolumna oddziału jest już bezpieczna. Porucznik wydał rozkaz wycofania się i dołączenia do oddziału.
      Niemcy nie zamierzali jednak wypuścić polskiego oddziału z kleszczy okrążenia. Z Samsonowa i Kaniowa ruszyli w ślad za majorem "Hubalem". Po wejściu do puszczy zmylili jednak drogę i zamiast w kierunku na Szałas skierowali się na północ. Na nieszczęście dla polskich oddziałów zorientowali się w sytuacji. Za przewodników posłużyli im zabrani pod przymusem dwaj Polacy: Gołębiowski i Guzera. Dopiero ci wyprowadzili niemieckie pododdziały na właściwy kierunek. Idąc wzdłuż kolejki wąskotorowej dotarli do Rogowego Słupa skąd mieli kierować się na Szałas, czyli wyjść na tyły polskich oddziałów.
     W takiej to sytuacji na skrzyżowaniu leśnych duktów w okolicy Rogowego Słupa. Znalazł się Niemiecki oddział nieświadom tego, że tuż obok nich znajduje się jeden z polskich pododdziałów oraz sam major „Hubal”. Ten ostatni widząc zaistniałą sytuację podjął decyzję
o ataku. Miał do dyspozycji część plutonu kawalerii i kilku żołnierzy piechoty. Nieprzypadkowo jednak Niemcy określali go mianem „Szalonego Majora”.
     Gwałtowne uderzenie wprowadziło zamieszanie wśród niemieckich szeregów. Niektórzy z żołnierzy zaczęli się cofać wgłąb lasu. Bardzo szybko zdali sobie jednak sprawę, że występuje przeciwko nim nieliczna siła. Szybko uporządkowali swoje szeregi i rozpoczęli wymianę ognia, a przewaga była niewątpliwie po ich stronie i pod względem uzbrojenia i pod względem liczebności. W tym ostatnim przypadku przewyższali Polaków kilkakrotnie. Po opanowaniu pierwszego zamieszania Niemcy przeszli do kontrataku. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Bezpośrednio dowodzący polską grupą podporucznik Morawski pod naporem atakujących coraz śmielej Niemców musi się cofać.
Major Henryk Dobrzański nie miał zamiaru nadaremnie przelewać polskiej krwi. Ściągnął, więc odwód, stanowiący jednocześnie ubezpieczenie. To byli ci sami żołnierze, którzy walczyli już w Szałasie. "Hubal" stawiając zadanie podporucznikowi Szymańskiemu powiedział jasno : ”Będą się trzymać mocno uderz bagnetem lub obejdź. Nie baw się w walkę pozycyjną”. Prosty rozkaz wymagał tylko sprawnego wykonania. Porucznik Szymański podciągnął swoich ludzi do walczących. W tym momencie walczącyw dalszym ciągu z Niemcami polski pododdział został poderwany przez porucznika Morawskiego i wachmistrza Rodziewicza. Oba oddziały prawie równocześnie zaatakowały Niemców. Rozległo się gromkie „hura”.
     Niemcy zostali zmuszeni do odwrotu, ale mylił by się ten kto by sądził, że nastąpiło to chaotycznie. Ta armia w każdych okolicznościach zachowywała się karnie. I tak samo w tym przypadku ścigana przez rozochoconych polaków wycofywała się. Wachmistrz Alicki wraz ze swoją grupą długo jeszcze ścigał Niemców, a pluton Kisielewskiego dotarł za nimi, aż pod Kaniów.
     Po walce major podziękował żołnierzom za dzielną postawę. Zwycięstwo okupione zostało jednak stratą 6 zabitych i dwóch rannych.
„Hubal” postanowił jak najszybciej wyrwać się z okrążenia. Koło Suchedniowa oddziały miały przerwać niemieckie linie. Niestety próba ta nie powiodła się. Następną postanowiono przeprowadzić na drodze Samsonów-Odrowąż. Odległość 10 kilometrów mogła pokonać tylko kawaleria. Piechota tej nocy nie mogła zdążyć. „Hubal” postanowił podzielić zgrupowanie. Na zbiórce całego oddziału major pożegnał się z piechotą. Tak zapamiętał to dowodzący pieszymi, ppor. Szamański: „Major podszedł do stojącej w dwuszeregu piechoty. Mnie ucałował, piechurom podał rękę. Powiedział tylko „maszeruj za mną”. Położył mi rękę na ramieniu i mimo ciemności wpatrywał się we mnie. Zrozumiałem. Major wiedział, że piechota nie ma szans przebicia się tej nocy razem z konnymi. „Maszeruj za mną” znaczyło: staraj się wyjść z okrążenia z piechotą, jak ja z konnymi. Gdzie i jak zdecydujesz sam, jako dowódca piechoty. Zależnie od sytuacji”
     Kawaleria wyszła z okrążenia jeszcze tej samej nocy. O świcie 2 kwietnia piechota zapadła w ostępach leśnych na odpoczynek pod gołym niebem. O zmroku rozpoznano możliwości przebicia się przez drogę Skarżysko-Kielce koło Ostojowa, ale uznano, że nie ma tam szans. Przypuszczając, że szosa Samsonów-Odrowąż będzie mniej strzeżona ppor. Szamański tam postanowił szukać możliwości wyjścia z matni. Wieczorem 3 kwietnia oddziały ruszyły w stronę osady Polesie położonej na północ od Samsonowa. Na szosie znajdowały się jedynie patrolujące teren oddziały zmotoryzowane.
     Pierwszy idzie pluton Kisielewskiego, a za nim pluton Bilskiego. Żołnierze z pierwszego plutonu, co chwile padają, chcąc się ukryć przed wzrokiem patrolujących teren Niemców. W pewnym momencie ciszę przerwała seria z karabinu maszynowego. Dziś już nie wiadomo czy pierwsi zaczęli strzelać Niemcy, czy jak mówią inne relacje była to przypadkowo oddana seria przez erkaemistę z drugiego plutonu.
     W grupie, której udało się wyjść z okrążenia był ppor. Szamański. Dotarli aż do wsi Luta gdzie bez powodzenia oczekiwali na nadejście pozostałych. Od tego momentu żołnierze dostali zgodę, aby na własną rękę szukać oddziału „Hubala”. Wielu z nich odchodziło po prostu do domów. Byli jednak też tacy jak plutonowy Stanisław Mieczkowski, który z grupą 12 żołnierzy wyszedł z okrążenia i przez
kilka dni bezskutecznie poszukiwał oddziału „Hubala”.