Oddział kawalerii dowodzony bezpośrednio przez majora Henryka Dobrzańskiego po przebiciu się (walki pod Szałasem) przez niemiecką linię zaległ w lasach oczekując na piechotę. Teren był jednak niebezpieczny, bowiem niemieckie oddziały przeczesywały go poszukując żołnierzy z rozbitego według nich zgrupowania. To wtedy właśnie zapada decyzja niemieckiego dowództwa o pacyfikacji Szałasu, Królewca, Smykowa, Zaborowic i innych wiosek. Zgrupowania „Hubala” nie udało się zlikwidować, a niemieckiemu dowództwu potrzebny był sukces. Miała go zapewnić śmierć ludności cywilnej.
Sam "Hubal" opuścił już w tym czasie ziemię samsonowską i klucząc pomiędzy niemieckimi obławami dotarł w okolice Opoczna i Tomaszowa Mazowieckiego. Oddział konny po tygodniowych walkach liczył tylko 23 ludzi. Piechota była rozproszona. W terenie gdzie znajdowała się olbrzymia ilość niemieckiego wojska szukająca oddziału trudno się było „Hubalowi” ukrywać.
29 kwietnia do oddziału dotarły łączniczki, ale zdarzył się też smutny epizod. Gdy major pochylił się nad stołem, noszony na stałe przy mundurze Krzyż Virtuti Militari oderwał się od wstążki orderowej i upadł na deski stołu. Major sposępniał i powiedział: „Śmierć już blisko”. Atmosfera zrobiła się ponura tym bardziej, że do majora dotarły meldunki, że dookoła oddziału zaciska się pierścień niemieckiej obławy. Kurierki zostały odprawione, a oddział udał się w swoją ostatnią drogę…
Klucząc pomiędzy miejscowościami zajętymi przez Niemców próbowano wyrwać się z okrążenia. W tym celu próbowano nawet przejść wbród przez Pilicę. Major ostatecznie nie podjął jednak tego ryzyka mając świadomość, że kilku żołnierzy nieprzyjaciela, dozorujących przejścia przez brody, może wystrzelać cały oddział przed osiągnięciem brzegu.
Ostatecznie o świcie 30 kwietnia dojechali do zagajnika niedaleko od miejscowości Anielin. Major zarządził postój. Żołnierze zaczęli zsiadać z koni. Gęsty zagajnik z małymi polankami, na które odprowadzono konie, dawał żołnierzom poczucie bezpieczeństwa. Również major odniósł podobne wrażenie, gdyż powiedział: „No, tu nas nikt nie znajdzie”. Na pytanie oficera służbowego, ile ma wystawić posterunków, odrzekł: „Ludzie przemęczeni, wystaw tam jednego od wsi”. Podchorąży Ossowski, który to właśnie pełnił obowiązki oficera służbowego wystawił kaprala Lisieckiego pseudonim „Zemsta”. Otrzymał on zadanie obserwacji terenu od strony Anielina. W tymczasie „Hubal” położył się na przygotowanym mu posłaniu. Wokół na innych polankach wśród gęstwiny, ułożyli się żołnierze i wkrótce sen zmorzył wyczerpanych trudnym nocnym marszem hubalczyków. Było ich 19.
Wschodziło słońce, gdy kapral „Zemsta” ocknął się z drzemki. Rzecz niedopuszczalna u wartownika i to do tego jedynego, ale stała się. „Zemsta” ujrzał przed sobą Niemca i karabinem, błyskawicznym ruchem wyrwał zdezorientowanemu wrogowi karabin i pobiegł do podchorążego Ossowskiego powiadomić go o pojawieniu się Niemców. W przeciwnym kierunku pobiegł Niemiec. „Zemsta, jako dowód pokazał oficerowi służbowemu karabin wyrwany niemieckiemu żołnierzowi. Ossowski skoczył natychmiast do śpiącego o kilkanaście kroków majora, który już wzbudził się ze snu. Pokazał mu karabin. Decyzje majora były błyskawiczne. Z pierwszym rozkazem zwrócił się do Alickiego: Skacz po erkaem, biegnij w kierunku Pilicy i powstrzymaj przeciwnika, my zaraz siadamy na koń i zaczekamy na was. Po ostrzelaniu wracajcie szybko i pomkniemy w duży las”. Alicki bez słowa pobiegł wykonać zadanie zabierając po drodze kilku spotkanych ułanów. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że ta akcja będzie przebiegała o wiele za szybko.
Ossowski zobaczył już, bowiem czołgających się w ich kierunku Niemców. Poinformował o tym majora i sam zaczął strzelać w kierunku napastników. Do strzelaniny dołączyli inni żołnierze. Ossowski chcąc jednak wypełnić polecenie majora postanowił jak najszybciej przedostać się na polanę gdzie stały konie. Po drodze w tym samym celu zabierał żołnierzy mając nadzieję, że dowódca podąży zaraz za nim.
Rzeczywistość była jednak tragiczna. Major Dobrzański zginął skoszony serią niemieckiego karabinu maszynowego. Być może ta sama seria odebrała życie kapralowi Antoniemu Kossowskiemu pseudonim „Ryś”, który pełnił funkcję luzaka majora i pozostał z nim do końca.
W lesie powoli cichły strzały. Na placu pozostały jedynie zwłoki poległych i żołnierze 651 pułku piechoty Wehrmachtu. Pułku, który całą operację przeprowadził. Po zakończonej potyczce Niemcy zajęli się własnymi rannymi i zabitymi. Na pamiątkę zwycięskiej walki zaczęli robić pamiątkowe zdjęcia z zabitym "Hubalem". Wreszcie odeszli z miejsca ostatniej walki majora zabierając jego ciało ze sobą.
Przez Studzianną dojechali do Tomaszowa Mazowieckiego i tam ślad po majorze urywa się.
Niemcy byli zadowoleni ze swojej akcji, której efekt osiągnęli przez przypadek. Nie udało im się jednak rozbić samego oddziału. Cała siedemnastka grupami po kilku, konno i pieszo zebrała się u sołtysa Wojakowskiego, w Rzeczycy. Pomimo, że śmierć dowódcy była dla ich olbrzymim wstrząsem postanowili walczyć nadal. Pozostali wierni przysiędze. Ostatni raz oddział liczący 24 żołnierzy zebrał się 25 czerwca 1940 roku w lesie pomiędzy miejscowościami Kluczewsko i Praczka, niedaleko od Włoszczowy. Tu podjęto decyzję o rozwiązaniu oddziału i zamelinowaniu broni. A żołnierze....
W większości trafili do Armii Krajowej pełniąc w organizacji różne funkcje. Niektórzy kontynuowali jednak walkę zbrojną rozpoczętą pod dowództwem "Hubala". Franciszek Głowacz zaraz po demobilizacji oddziału utworzył oddział partyzancki, złożony w większości z hubalczyków. Z powodzeniem walczyli w lasach koło Końskich, Przysuchy, Przedborza i Szydłowca. Sam poległ w walce dopiero w roku 1942.